17.10.2017

07. Perła Nowego Świata

Mamy to!


Lerena nie zamierzała odpuścić i wszyscy zdawali sobie z tego sprawę. Rida od tygodnia miała problem, żeby ułożyć małą do snu i wcale nie była to wina wyżynających się zębów. Dziewczynka przeczuwała coś złego i wpadała w histerię jak tylko Edward znikał z pola widzenia. Podporządkowała sobie i załogę, i kapitana – jej łóżeczko wstawiono do kajuty Imperatora.
Moby Dick został ukończony i wyposażony w najnowocześniejsze cuda techniki – system rur odprowadzający ścieki poza statek, kuchnia dostosowana do potrzeb tysięcznej załogi, pomieszczenie wykonane w całości z żelaznych płyt pokrytych farbą nierdzewną a w nich natryski, grodzie wodoszczelne.
Edward był zadowolony z pracy wykonanej przy pomocy setki ludzi – Moby Dick wyglądał imponująco i tak okazale, jak nigdy wcześniej. Zarządził przygotowania do wyjścia z portu i z radością przygarnął do swojej załogi kilku niepokornych chłopaczków z Wyspy Drewnianych Rąk.
Odpływ wyznaczono na drugi tydzień miesiąca, do tego czasu załatwiano wszystkie sprawy, spłacano rachunki, wnoszono zapasy, a Lerena dostała z tej okazji nowe zabawki. Po prawdzie wolała siedzieć z Edwardem i opowiadać mu po swojemu, z czego Imperator zaśmiewał się do łez, lub słuchał w skupieniu, ale musiała dzielić się nim z resztą załogi.
— Jesteś potworem — wymawiał je Thach, nie mający litości nad zapłakanymi oczami dziecka, niewrażliwy na jej uśmiech czy czułe poklepywanie. — Ale wiecznie tak nie będzie... — Postanowił, karmiąc Lerenę warzywną papką. Dziewczynka siedziała w specjalnie skonstruowanym i wykonanym przez  Fossę foteliku i klaskała wesoło w rączki, przeżuwając bez potrzeby. Rozglądała się po nowej kuchni z zaciekawieniem i czekała, aż pora karmienia się skończy i przyjdzie Marco, by zabrać ją na pokład. — Ty myślisz, że będziesz rządzić, ale, moja droga, świat nie jest taki łatwy. Na tym świecie rządzi...
— Tata — zaśmiała się, co wywołało śmiech pirata.
— No, wyczucia nie można ci odmówić, mątwo.


Rida dawno zauważyła dziwny wyraz twarzy Imperatora, gdy przychodziło do rozmowy o Lerenie. Edward w zamyśleniu odpowiadał na jej pytania dotyczące małej, i po trosze z oporem planował przyszłość, wedle której dziecko miało iść do najlepszych szkół, uczyć się wielu języków i odpowiednio wyjść za mąż, co z koneksjami Białobrodego mogło dać rezultaty nie do wyobrażenia. Ale Newgate jakoś niechętnie na to wszystko patrzył. Zdecydowanie wolał mieć malucha na oku i w towarzystwie dziecka sam zaczął zachowywać się jak dziecko.
Lerena powolutku wędrowała po pokładzie, zawsze w asyście kilku piratów i pod czujnym okiem ojca, który maszerował krok w krok za nią. Największym problemem podczas tych spacerów było to, że dziewczynka nie dawała sobie włożyć żadnych skarpet czy butów, bo natychmiast siadała na pokładzie i zawodziła głośno. Rida złościła się o to, Edward machał lekceważąco ręką i pozwalał małej chodzić wedle woli, choć raz, gdy słońce wyjątkowo mocno świeciło i deski były nagrzane, długo rozmawiał z Lereną, aż zgodziła się na założenie sandałków i łaskawie odbyła spacer od dziobu po fokmaszt. Rida zdawała sobie sprawę, że zostanie sama z rozpuszczonym dzieckiem i dużo będzie ją kosztowało przywołanie jej do porządku.
Dziewczynka nadal, mimo swoich czternastu miesięcy, nie miała najmniejszych choćby oznak włosów na głowie, za to jej oczy powoli zmieniały barwę. Błękit został wypierany przez złote pierścienie – wszyscy zgodnie przyznali, że czegoś takiego jeszcze nie widzieli. Właśnie dzięki niesamowitym oczom Lerena topiła serca piratów i dostawała to, czego chciała.
W wieczór przed wypłynięciem Namur chodził z małą po pokładzie solennie obiecując Marco, że nie pozwoli na żadne badania stomatologiczne. Pierwszy oficer miał na głowie ostatnią część załadunku i choć zwykle towarzyszyła mu Lerena, tym razem wybrała towarzystwo ryboluda.
Namur cierpliwie wysłuchiwał kwilenia i gaworzenia, ostrożnie stawiając kroki i z niemal fanatycznym lękiem pilnował się, by nie otwierać rekiniej paszczy.  Nie musiał zresztą odpowiadać – Lerenie wystarczyło że szedł obok niej. Co jakiś czas przystawała i pokazywała rączką nieokreślone punkty w przestrzeni, po czym patrzyła na Namura, jakby oczekiwała odpowiedzi na niezadane pytanie. Rybolud najczęściej mruczał pod nosem, co ją całkowicie zadowalało.
— Wydaje mi się, że mogę ją już od ciebie odebrać, jeśli nie masz nic przeciwko. — Namur odwrócił się szybciej, niż Rida podejrzewała, i zasłonił dziewczynkę sobą. — Hej, hej, to tylko ja, nie musisz tak strasznie patrzeć — zaśmiała się nerwowo.
— Jaaa... Tylko się zdziwiłem, że tu jesteś — wychrypiał i wziął dziecko na ręce.
— Wszyscy się bawią w mieście, więc pomyślałam, że ty pewnie też zechcesz. Marco mówił — dodała, widząc, że rybolud wahał się przed zejściem na ląd — żebyś trochę się odstresował i zabawił. Nie wiadomo kiedy tu wrócicie.
— No to... Już pójdę — zdecydował, oddając  Lerenę, która na pożegnanie posłała mu całusa – nabyła tę umiejętność od Izuo. Kobieta przeszła się z małą wspartą na biodrze i próbowała nauczyć Lerenę nowego słowa, ale mała była odporna na taki rodzaj edukacji. Nauczyła się, że słowo „tata” rozwiązywało wszystkie problemy i uparcie się tego trzymała.
Port był słabo oświetlony, choć od miasta biła złota łuna, która zainteresowała dziecko. Rida podeszła z nią do falszburty i gaworzyły do siebie ze śmiechem.
Moby Dick stał spokojnie w zatoczce, pachnący świeżą farbą i przygodą. Rida nigdy wcześniej nie widziała tak potężnego statku – był to kolos, którego, w jej pojęciu, nic nie mogło zatopić. Mimo że obecność Imperatora i niektórych ludzi z załogi nadal, pomimo wspólnie spędzonych trzech miesięcy, peszyła ją, to jednak czuła się zupełnie bezpiecznie w ich towarzystwie i zaczynała się zastanawiać, co by zrobiła, gdyby nie było Lereny.
Dziewczynka ziewnęła – był to oczywisty znak i Rida zawróciła do kajuty. Na statku panowała cisza – cała załoga bawiła się w mieście mimo uwag, że przecież następnego dnia mieli wyruszyć w rejs na Turmalin. Z miasta szło echo zabawy, na które Rida uśmiechała się pod nosem, ale znała swoje obowiązki. Nim wspięła się po schodach usłyszała czyjeś kroki na trapie. Przekonana, że to Marco, odwróciła się i czekała, wiedząc że obecność pierwszego oficera zadziała na małą i usypianie pójdzie szybciej.
— O, przepraszam. — Po trapie wszedł jeden z nowych załogantów, mieszkaniec wyspy, którego Rida znała jedynie z twarzy. Nadal nie zapamiętała imion wszystkich piratów Białobrodego i prawdziwym dopustem bożym było kilka kolejnych.
Mężczyzna był trochę podpity, ale trzymał się prosto i Rida poczuła się zwolniona z obowiązku, by pomóc mu zejść do kajut załogi.
— W porządku, właśnie kładłam Lerenę... — wyjaśniła, wskazując głową  ziewającą dziewczynkę. Mężczyzna pedantycznym ruchem wygładził koszulę i jakby od niechcenia spojrzał na dziecko. Lerena przetarła oczy i pisnęła, niezadowolona.
— Okropnie rozpieszczona — zaśmiał się pirat, domyślając się o co chodziło. Rida pokiwała głową i zakołysała biodrem.
— Jest tutaj traktowana jak księżniczka, ma niepodzielną władzę, musisz się przyzwyczaić — uśmiechnęła się i skinęła głową na pożegnanie.
— Chciałem tylko zapytać... — zatrzymał ją w pół kroku i powoli podszedł. Lerena rozejrzała się po swojemu, zakwiliła i roześmiała się nagle.
— Tata — powiedziała, uśmiechając się do pirata.
— Nie, kochanie, taty nie ma. O co chciałeś zapytać? — zwróciła się do mężczyzny, który nadal nie pofatygował się, by zdradzić swoje imię.
— Czy to naprawdę możliwe, by taka kruszynka była dzieckiem Imperatora? — Jego oczy, według Ridy, błyszczały jakoś szaleńczo w słabym świetle portowych latarni. Kobieta cofnęła się o krok i stanęła ramieniem w jego stronę, zasłaniając sobą Lerenę. Nie podejrzewała go o złe zamiary ale miała dreszcze od jego spojrzenia.
— Tak, możliwe — powiedziała głośno, konfundując go na moment. — A teraz wracaj do zabawy lub idź do kajuty, Lerena musi iść spać — zakomenderowała mocnym głosem, unosząc dumnie głowę, jakby była samym kapitanem. Mężczyzna przechylił lekko głowę i zmrużył oczy, jakby nie wierzył w to, co usłyszał.
— Znam ludzi, którzy sporo za nią zapłacą...
Uderzył ją w twarz, nie zwracając uwagi na głośny wrzask dziecka, któremu ani trochę nie spodobała się taka sytuacja. Rida zachwiała się i uderzyła głową w balustradę schodów, mocno przyciskając dziewczynkę do siebie. Upadła, do wtóru płaczu Lereny, i choć chciała się podnieść, nie mogła. Kręciło jej się w głowie, szumiało w uszach, nie widziała małej, choć ją słyszała.
— Och, Boże, zabrał ją... Moją dziewczynkę!
— Mhmmmhh... — wyjąkała, próbując ze wszystkich sił wstać. Nagle płacz zmienił się w śmiech. Słyszała, jak Lerena piszczy z uciechy a pokład dudni od kroków. Poddała się. Wiedziała, kto przyszedł. Przez mgłę łez widziała Edwarda, odbierającego dziecko od oniemiałego mężczyzny. Drugą rękę złapał go za koszulę i ze zwierzęcą siłą cisnął nim w wodę.
— Kapi... kapitan... — udało jej się wydusić po kilku próbach, gdy na pokład wbiegli synowie Edwarda. Marco podniósł ją i zaniósł do kajuty, gdy walczyła z dziwną sennością wmawiając sobie, że nie została tak mocno uderzona, by mdleć.
— Już dobrze, jesteśmy tutaj — usłyszała i zasnęła.

Lerena wiedziała, że na Moby Dicku nigdy nie stałaby się jej krzywda, dlatego zachowanie obcego zaskoczyło ją, i to bardziej z tego powodu się rozpłakała. Nie lubiła zmian, gdy już raz się do czegoś przyzwyczaiła. Tamtego wieczora słyszała Edwarda, dlatego zawołała, jakby chcąc go pośpieszyć. Zwyczajem już było, że kapitan życzył małej dobrej nocy i tylko z tego sentymentalnego powodu wyrwał się z zabawy – nie spodziewał się usłyszeć o możliwości sprzedania Lereny.
Wytrzeźwiał w chwilę i gdy stanął naprzeciw niedoszłego porywacza, podjął nieodwołalną decyzję – Lerena nie mogła zostać na Turmalinie. Plotki, o które wcześniej nie dbał, rozeszły się lotem błyskawicy, tydzień po przybyciu na Wyspę Drewnianych Rąk poranne gazety donosiły o jedynej córce Imperatora i nazywano ją jedną z najlepszych partii świata. Ed wzruszał ramionami lekceważąco, aż do tamtego incydentu. Było mnóstwo ludzi, którzy chcieli się go pozbyć, i właśnie otworzyła się przed nimi możliwość – kilkumiesięczne dziecko, po które już wyruszyli najemnicy. Rida i Lerena były w niebezpieczeństwie, skoro na samym Moby Dicku znalazł się zdrajca.
Gdy następnego dnia po śniadaniu padł rozkaz podniesienia kotwic, Edward stał na dziobie z Lereną i oboje machali mieszkańcom, nieświadomym wieczornego incydentu.
— Tak, maleńka, obawiam się, że nie będziesz mogła rozdzielić się z naszą rodziną. Nie wobrażam sobie, jakie potworności czekałyby cię na lądzie. Ale nie bój się, kochanie, tatuś nikomu nie pozwoli zrobić krzywdy...
— Staruszku! To chyba czas na śniadanie, yoi!
— Już jedliśmy...
— Ale Lerena zawsze je drugie, yoi — Marco przeciągnął się i był gotów zabrać małą do kambuzy, lecz kapitan nie zamierzał się rozstawać.
— Marco, myślę, że zmienimy kurs — powiedział, schodząc po schodach z dziobu. Pierwszy oficer podrapał się po podgolonej głowie – domyślał się zmiany decyzji już od jakiegoś czasu, a po wczorajszym wypadku tylko utwierdził się w przekonaniu, że Lerena nie mogła zostać sama.
  Więc nie Turmalin, w porządku, staruszku — zgodził się ze śmiechem. — Niech zostanie z nami, to postanowiłeś, yoi? Cieszę się. Thach będzie miał używanie.
— Kurs na Aranię, synu. Odwiedzimy starych znajomych.
— Aj, aj, kapitanie!


 6 lat później


— O, o! — Lerena zahukała niskim głosem, paluszkiem wskazując na ocean za burtą. Marco usłyszał głośny bulgot, a po nim plusk i na pokładzie stanął rybolud Namur, trzymając w błoniastych rękach osobliwe stworzenie. Ciekawska pięciolatka  zaglądała zza ramienia Feniksa na Namura, nie okazując grama strachu na widok potężnych, rekinich szczęk i nienaturalnie niebieskiego koloru skóry. 
— Co złapałeś? — Marco podszedł bliżej i spojrzał na szeroki, błyszczący płat ciemnej skóry, który nagle zafalował. Lerena, wsparta na jego biodrze, włożyła palca do ust, ignorując uwagę, że nie wolno, i nie odrywała wzroku od znaleziska.
— To raja, odłączyła się od stada i gdybym jej nie wziął, zdech... Znaczy, mogłaby sobie nie poradzić.
— Jak ma na imię? — Dziewczynka przekręciła blondwłosą główkę odrobinę w lewo, wzdrygając się, gdy mała płaszczka znów zafalowała.
— Nie ma imienia.
— To Lerry da! — Ucieszyła się i klasnęła w ręce, decydując, że raja zostanie na statku.
— Nie możesz jej tu zatrzymać... — Oponował Marco, co pięciolatka skomentowała wierzganiem i niezadowoloną miną. Starszy brat posłusznie postawił ją na ziemi, a ta pognała do głównego masztu, przy którym siedział ojciec. Bose stópki niosły ją szybko po pokładzie, a ich odgłos sprawił, że Edward Newgate otworzył leniwie oczy i poszukał wzrokiem źródła hałasu. Pięciolatka stanęła przed nim z zaciśniętymi ustami i wskazała na Namura przy burcie.
— Lerry chce raję!
— Raję, skarbie? A co będziesz z nią robiła? — Tubalny głos, w którym Marco dosłyszał pozwolenie na życzenie Lereny, odbił się od pokładu i wibrował w powietrzu, słyszalny dla wszystkich. 
— Będzie moim pieskiem. Bo dzieci na lądzie mają pieski, to Lerena chce raję! — wyłożyła  krótko swój punkt widzenia i czekała na zgodę ojca, wymuszając ją w najgorszym razie łzami. Mówiła w trzeciej osobie od kiedy nauczyła się komunikować pełnymi zdaniami i mimo usilnych zabiegów Ridy, nie przestała, prawdopodobnie dlatego, ze nikt poza opiekunką nie negował przywary. Załoga Białobrodego nie miała serca by poprawiać Lerenę, na przykład gdy ta uroczo domagała się " Lerry chce ciasteczko" i tylko Rida mrużyła ze złością oczy. Prorokowała zresztą, że gdy najmłodsza pociecha Edwarda dorośnie, owinie sobie wszystkich wokół małego palca, nie tylko jego załogę, ale każdego Imperatora i Admirała i będzie domagała się w prezencie urodzinowym One Piece. - Namur przyniósł.
— Więc jeśli pozwoli, to weź sobie tę raję.
Minutę później pięciolatka wróciła do ojca, niosąc w rękach płaszczkę i patrząc na nią z fascynację, a za nią szedł Marco z niezadowoloną miną. 
— Mógłbyś czasami, tak dla zasady, powiedzieć jej "nie", yoi.
— Tobie też pozwalałem na wiele rzeczy, Marco. I popatrz na nią — Newgate patrzył na uradowaną córkę z rozrzewnieniem. — Chodzące szczęście.
— Ona... Robi sobie co chce, yoi! — Feniks odwrócił głowę, jąkając się z niewiadomego powodu.
— A dlaczego nie? — Roześmiał się głośno kapitan. — Na każde skinienie jej małego paluszka jest najgroźniejsza załoga, z Imperatorem na czele.. — Białobrody ściszył głos, nie odrywając wzroku od śmiejącej się córeczki. — Zobaczysz, synu, to kruszyna będzie trzymała w garści wszystkich, ma tak despotyczny charakter, że podporządkuje sobie nawet Grand Line.
— Pan Newgate! Lerry go nazwie Pan Newgate! — Dziewczynka wyciągnęła raję do ojca i po chwili ziewnęła głośno. Marco zabrał płaszczkę, ucinając protesty argumentem, by znaleźć dla zwierzątka mieszkanie.
— Fossa zrobi mu akwarium i postawimy je w twojej kajucie. Nie marudź tylko idź się prześpij, jak wstaniesz to Thach zrobi ci grzanki z dżemem.
— Lerry chce dużo! — Przetarła oczka i wdrapała się na wyciągniętą dłoń ojca, który posadził ją sobie na kolanie i przykrył skrawkiem płaszcza.

Czujne i ciekawe wszystkiego miodowe oczy Lereny śledziły uważnie starszych braci, bawiących się w najlepsze na pokładzie Moby'ego,  a gdy nie dostrzegły blond czupryny i fioletowej koszuli, zaniepokoiła się.

— Tatusiu? — Podniosła głowę na zadowoloną twarz ojca, u którego na kolanach siedziała, a cichy głosik pozornie nie przebijający się przez wrzawę, zwrócił uwagę Białobrodego. — Gdzie Marco?
— Mhm... Dzisiaj nie będzie się bawił z nami, skarbie. Jest mu smutno.
 Lerena ściągnęła usta w ciup i przez chwilę intensywnie nad czymś myślała. Kiedy Edward uznał, że przestała zamartwiać się bratem, dziewczynka zeskoczyła na deski i podeszła do Thacha, ciągnąc go za rękę do kuchni.  
— Czego chcesz, langusto? Jedzenia na stołach dostatek.
— Lerry chce gorącej wody! — zawołała, upierając się przy dziwnej zachciance, którą, chcąc nie chcąc, Thach spełnił. 
Kapitan wodził wzrokiem za pięciolatką, gdy ta przebiegła truchcikiem z kuchni do swojej kajuty i z powrotem, trzymając coś w rękach, a po kilku minutach Thach wrócił do towarzystwa, śmiejąc się pod nosem tajemniczo.
Lerena wymaszerowała z kuchni, ściskając w rękach jakąś maskotkę, i z uporem wymalowanym na twarzy kierowała się w stronę stojącego na dziobie Marco. Jozu próbował zaprotestować, ale Edward, ciekaw, co córka chce zrobić, gestem nakazał mu milczeć. 
— Thach, jeśli to ty, to urwę ci łeb, sukin...
— Tata nie pozwala brzydko mówić przy Lerry. — Rozległ się urażony głosik z dołu i Kapitan Pierwszej Dywizji zdołał w porę ugryźć się w język. Spojrzał na siostrę przepraszająco i w nagrodę dostał pluszaka, który okazał się być...
— To jest Zenuś — przedstawiła zabawkę. — Jest cieplutki, mięciusi i pomaga Lerry jak jest smutna. — Na dowód swoich słów przytuliła łebek zebry, skrywającej w swoim wnętrzu termofor z gorącą wodą. — Proszę.
 Marco, zaskoczony, przyjął pluszaka, kucając przy siostrze, a ta na dokładkę cmoknęła go w policzek.
— Kocham cię więc nie bądź smutny. — Uśmiechnęła się ze szczerością dziecka, które nie poznało niczego, poza miłością i dobrem, nieświadoma czułości, jaka się w nim obudziła.


Głośny pisk przerwał senną atmosferę na Moby Dicku i drzwi do kuchni otworzyły się z hukiem. Na rozgrzany pokład wybiegła Raja, bosa, jak zwykle, w czerwonej spódniczce i pasiastej bluzce z plamami we wszystkich kolorach tęczy. Na głowie miała zawiązaną apaszkę Thatcha a w dłoni trzymała ciastko i była w trakcie wykonywania akcji "Uciec zanim starsi bracia się zorientują, że ukradła ciastko przed obiadem". Białobrody otworzył leniwie jedno oko, potem drugie, a widząc biegającą córkę przechylił lekko głowę i obserwował sześciolatkę. 
— Tatusiu! — Przystanęła przed nim i schowała ciastko za plecami, robiąc niewinną minkę.
— No, znów zwinęłaś słodkie? Raja, najpierw obiad. — Pogroził jej palcem i wsparł głowę na ręce, zaintrygowany czekając, co dziewczynka wymyśli tym razem.
— Ale nie ukradłam. Tylko pożyczyłam. Ale Thach nie będzie później chciał z powrotem, no to bez zwrotu! — Roześmiał się, widząc poważną minę dziewczynki, próbującej obrócić czyn na swoją korzyść.
— Bez zwrotu, ty mała langusto?! — Za plecami stał wezwany starszy brat, więc Lerena odwróciła się do niego, pokazując ojcu trzymane w rękach ciastko. Złapała się na tym i sama nie wiedziała, co robić, więc ominęła fotel ojca z piskiem i pobiegła na rufę, słysząc głośne kroki Thacha. — Czekaj! Ja cię nauczę kraść!
 Sześciolatka złapała ciastko w zęby i zaczęła wspinać się po linach ze zwinnością małpy, na maszt, gdzie spał Marco w formie feniksa. Wołanie kapitana Trzeciej Dywizji zbyła śmiechem i pokazałaby mu język, ale w porę sobie przypomniała, że przecież trzyma ciastko. Zgrabnie usiadła obok śpiącego, przełamała ciastko na pół, i pogłaskała feniksa po głowie.
— Marco, przyniosłam ci coś, chcesz? — Majtała w powietrzu nogami, a gdy wezwany otworzył oczy, pokazała mu zdobycz.
— Znowu byłaś w kuchni przed obiadem, yoi? — Sześciolatka zmrużyła oczy, gdy buchnął błękitny płomień, a Marco odzyskał swoją ludzką postać, siedząc obok niej i obejmując ramieniem by nie spadła. — Thach w końcu przetrzepie ci skórę, zobaczysz. — Wziął kawałek ciastka i spojrzał na małą z pobłażliwym uśmiechem. Uśmiechnęła się do niego rozbrajająco i wgryzła w chrupkie ciasto, zadowolona ze złamania zasady i braku z tego konsekwencji. 
— Pfff. Ja tam się go nie boję!
— A ja bym się bał. Zezłości się tak, że w końcu nie da ci jedzenia, yoi.
— No to wtedy umrę z głodu i dopiero zobaczy! — Zapowiedziała z uporem, gotowa na takie poświęcenie. — Ale dopiero po obiedzie — zastrzegła po chwili, czując, że kawałek ciastka nie zagłuszył głodu. Starszy brat roześmiał się z tej konkluzji, nieodmiennie znajdując rozmowy z sześciolatką intrygującymi. — Głodna jestem, kiedy dostanę jedzenie? Marco? — Złote oczy spojrzały na kapitana Pierwszej Dywizji z żałością, pokojowo, jeszcze, stawiając warunki. 
— Jak będzie gotowe, Raju, czyli o tej samej porze co wczoraj i jutro, yoi. 
— Ale ja naprawdę jestem bardzo głodna. Nie mogłabym dostać grzanki z dżemem? - zapytała przymilnie. — Nie śmiej się, jestem tak głodna... — westchnęła, opuszczając jasnowłosą główkę — że chyba umrę zaraz z głodu naprawdę. 
— To byłaby wielka strata dla całego świata, wiesz? Jeśli umrzesz to Grand Line wyschnie, świat się zawali, wszyscy ludzie na świecie zachorują a tato będzie bardzo smutny, yoi. — Zmierzwił złote kosmyki, gdy Lerena spojrzała na niego z autentycznym strachem.
— Tato będzie smutny? To ja nie chcę umierać! — zaprotestowała głośno. — Marco, już nie będę, słyszysz, ale daj mi coś do jedzenia, może być wszystko!
— Aleś ty ugodowa, yoi! Zejdziemy na dół, może Thach da się przekonać i dostaniesz coś przed obiadem.
— Obedrze mnie ze skóry i pourywa nogi, jak... Jak languście!
— No, kradzież musi być ukarana. A poza tym langustom nie urywa się nóg tylko się je patroszy i nadziewa, yoi.
— Łeee, nigdy nie zjem langusty!
— Zjadłaś ją już tysiąc razy, więc teraz na to za późno. Trzymaj się, Raja, lecimy! — Marco objął dziewczynkę w pasie i zeskoczył tuż obok wielkiego fotela Edwarda. Mała przytuliła się do szyi brata i zakomunikowała z radością:
— Idę do kuchni po grzankę i nie będę umierać, dobrze, tatusiu? Ale nie bądź smutny!
Edward śmiał się z tych słów jeszcze długi czas.


Dość niemiłym zaskoczeniem była wiadomość o oblężeniu Eldorado. Nie, żebym się tego nie spodziewała, bo po Atlantydzie – największej z moich wysp- musiała przyjść kolej na najbogatsze. W zasadzie interesowała mnie ta chronologia, ale też nie zagłębiałam się w takie meandry ludzkiego pomyślunku. Tak było i koniec.
No więc skierowałam Banshee na  Eldorado i w porcie zastałam największy statek, jaki w życiu widziałam. Na masztach powiewały flagi Imperatora Białobrodego – czegóż, u diabła, szukał na mojej wyspie?
Ale też jego okręt zdawał się być niemal tak wielki, jak wyspa! Widać dla Eda zabrakło miejsca na poprzednim statku i zmienił lokum. Imponujące.
Gdy cumowaliśmy, przez falszburtę potężnego okrętu przechyliło się kilku chłystków Newgate’a i darli się do mnie jak opętani.
— Kapitanowo! Racz wybaczyć najście, my w dobrej wierze...!
— Jozu?! Niech mnie żywcem do piekła...! Czy ja dobrze myślę, żeście mnie tu wspierać przyszli?! — krzyknęłam, rozpoznając kapitana czwartej dywizji. Diamentowy Jozu – potężny chłop z południa – odpowiedział, że jako żywo po czym zlazł z trapu i czekał na mnie na pomoście. Reszta załogi została na pokładzie, drąc się nadal; wnioskowałam z tego że dobrze popili.
— Za pozwoleniem, kapitanowo! — Uściskaliśmy się serdecznie i pirat wprowadził mnie do miasta, opowiadając, co i jak było. — Byliśmy niedaleko, a pańscy ludzie słali sygnał. Odebraliśmy go, bodaj dwa dni temu. Trzy załogi kaperskie, nawet nam listy pokazywali podpisane przez jakiegoś gubernatora.
— Coście zrobili? — zapytałam, rozglądając się po ulicy. Rzeczywiście były ślady walki; poburzone budynki, nadpalone fundamenty, mnóstwo wszelkiego śmiecia... Załoga Eda nie bawiła się w uprzejmości.
— Spaliliśmy listy, a tamtych pognaliśmy do diabła — zakomunikował Jozu. Poklepałam go po ramieniu, ukontentowana taką wiadomością, no bo też kto to widział, żeby kaperzy panoszyli mi się po terytorium? Inna sprawa, że to ja powinnam odebrać sygnał i zapobiec atakowi...
Ludzie reagowali w różny sposób, zdecydowana większość się cieszyła, kwestią sporną był powód; naprawdę radował ich mój widok, czy to był zwykły strach?
Eldorado nie odniosło jednak zbyt poważnych obrażeń, największe zniszczenia były przy portowych arteriach, reszta trzymała się wspaniale.
— Niechże ich wszystkich piekło pochłonie! — splunęłam z niesmakiem i odpaliłam papierosa. — Co im się porobiło, bo to moje wyspy jedyne do ataku?
— No nie... — Kapitan czwartej dywizji jakby się zmieszał, ale dzielnie parł naprzód.
— Wiem, co powiesz. Moja wina. I owszem, posypuję głowę popiołem, ale naprawdę, człowiek zajmuje się wychowaniem dzieci, nawet na minutę nie może spuścić z oka...
— Kapitanowa ma dzieci? — zdziwił się tak, że aż przystanął i zdziwienie to było komiczne. Jozu z zasady nie pokazywał po sobie skrajnych emocji, zupełnie jakby go nie dotyczyły. A tu proszę, udało mi się go zaskoczyć!
— Synów, dwóch na dodatek. Piekielne, tygrysie szczenięta — parsknęłam, zadowolona, że mogę komuś opowiedzieć o przychówku. Jozu złożył mi gratulacje i wyraził nadzieję poznania ich. — Przyjdzie czas, mój drogi. Na razie chcę zobaczyć twojego ojca, niechże podziękuję staremu za ratunek. Bądź, co bądź, spóźniłam się o dwa dni, w piekle to cała wieczność.
Eldorado miało kilka miast, generalnie złożonych ze złotych zigguratów i mnóstwa kopalni złota. Prezentowało się nadzwyczajnie i ja jedna wiedziałam, ile kosztowało mnie nakłonienie bogatych szlachetków do współpracy. Ale naonczas moja ochrona znaczyła wiele – z Królem nikt nie ważył się drzeć kotów, a ze mną... Nie znalazł się nikt odważny, aż do momentu, w którym rozniosły się plotki o mojej śmierci czy też porwaniu mnie żywcem do piekła. No, jakkolwiek by nie było, natychmiast znalazło się kilka szumowin czyniących eskapady na moje terytoria, i o ile zwykły handel jak najbardziej popierałam, o tyle przywłaszczania sobie moich ziem i towarów już niekoniecznie. Z drugiej strony rozumiałam takie bandy; trzeba było mieć odwagę by chodzić na moje wyspy, a zagarnięcie ich znaczyło zajęcie mojego miejsca – nie, żebym była przesadnie skromna, ale znaczyło to po prostu osiągnąć godną pozycję w świecie.
Edward rezydował w jednej ze świątyń, zasypanej złotem i wszelkimi dobrami, a na jego świtę składały się trzy dywizje robiące niesamowity harmider. Na powitanie wyszedł Marco, kapitan pierwszej dywizji, zdystansowany dzieciak z podgoloną głową, władający Owocem Feniksa. Lubiłam go, jak na jego wiek był zdyscyplinowany i dojrzały, a wiadomo, że mnie rozmowa z takimi ludźmi sprawiała najwięcej przyjemności.
— Wszelki duch, kapitanowo! — ukłonił się lekko, na co uniosłam rękę w geście matczynego błogosławieństwa i uśmiechnęłam się.
— Ileż tośmy się nie widzieli, co, dzieciaku? Wyrosłeś! Zapamiętałam, żeś zawsze darł koty z Thachem, ale z tego malucha nic nie zostało; patrzcie go, dorosły mężczyzna!
— Kapitanowa jaka była, taka jest, ani jednego siwego włosa, yoi — odparł kurtuazyjnie i wskazał ręką budynek świątyni, oblegany przez ludzi Białobrodego. Sam się nie pofatygował by mnie powitać, co za sukinkot! Roześmiałam się, naprawdę szczęśliwa z ich obecności na Eldorado. Minęło wiele czasu od kiedy widziałam załogę Białobrodego, może zbyt wiele.
— Staruszek byłby do ciebie wyszedł, ale jest zajęty najmłodszą pociechą — wyjaśnił Marco i polecił Jozu by wrócił na Moby Dicka  dopilnować jakichś spraw.
— Najmłodszą? No, no... — gwizdnęłam pod nosem i dałam się poprowadzić wśród tłumu piratów do świątyni.
Czterdzieści pięć stopni (wiem, bo liczyłam) później byłam już w głównej nawie świątyni Ammony, patronki górników. Na ścianach zawieszono obrazy z bursztynu sprowadzonego dwieście lat temu z nieistniejącej już Mezopotamii, sklepienie było usiane sztucznymi gwiazdami, a między tym wszystkim siedział potężny Edward przy stole z mapami i o czymś rozmawiał.
— Takie masz maniery, że ratujesz mi wyspę, ale powiedzieć „dzień dobry” to i diabeł cię nie nakłoni? Zawsze miałeś tupet, Newgate! — zaczęłam, podchodząc zamaszystym krokiem do stołu, od którego wstał Imperator.
— Ralagan! Dobrze cię widzieć! Cała i zdrowa, nawet lepiej wyglądasz — roześmiał się swoim tubalnym głosem, od którego ziemia wydawała się trząść.
Nigdy nie rozumiałam, jak to działało, ale obecność Eda była kojąca. Dawniej myślałam nawet, by się do niego przyłączyć, ale byłam zbyt rozpieszczona samowolą, by wykonywać rozkazy. Nie umniejszało to mojego szacunku do Białobrodego, ani przywiązania – uważałam go za wspaniałego pirata, najlepszego, jaki chodził po ziemi.
Początki naszej przyjaźni nie były zbyt łatwe – on był wrogiem, którego Roger co prawda pokonał, ale doskonale wiedzieliśmy, jak groźne było starcie z nim. Po długim czasie dwóch kapitanów połączyła przyjaźń wynikająca z szacunku i, być może, zwykłej sympatii – była to spuścizna po Rogerze i chciałam o nią dbać. Poza tym w mojej długiej karierze zdarzył się epizod, że przez kilka miesięcy rezydowałam na Moby Dicku – statku matce, i miałam się doskonale, dzięki temu zawdzięczałam znajomość z niemal całą załogą, a szczególnie z czterema pierwszymi dywizjami.
— Bo też lepiej się czuję!
Powitanie z Edem zawsze było zagrożeniem życia – miał taki ścisk, że łamał wszystkie kości w sekundę i nawet tekkai było mało odporne. Wymieniliśmy kilka uwag o samopoczuciu i zajęłam miejsce naprzeciwko Eda za stołem. Gdzieś po mojej prawej mignął mi Thach – szczeniak z ostrym językiem i takim poczuciem humoru, mój faworyt w załodze.
— Widzę, że bierzesz się znów do roboty. Przejęłaś Atlantydę, teraz Eldorado... Chodzą słuchy, że Marynarka planuje iść na Tir Na Nog, co z tym zrobisz? — zapytał Ed i poczęstował mnie wódką. Upiłam łaskawie kieliszeczek, no bo wiadomo, że nikogo to jeszcze nie zabiło, w przeciwieństwie do odmówienia wspomnianego kieliszeczka. Edward nie lubił wylewania za kołnierz.
— Niech idą. Bóg mi świadkiem, że jeśli postawią nogę w stolicy, publicznie przyznam, że nie ma na nich siły — roześmiałam się cynicznie. — A co do Eldorado, uratowałeś ich, gdybym miała po temu humor, zaproponowałabym ci je w ramach podziękowania, ale nie mam, więc mówię dziękuję, i uprzedzam, żebyś mi nie próbował zabierać kruszcu. Lubię złoto. — Wyciągnęłam z poły płaszcza pół litra wódki, tak zwanej „czarnogodzinówki”, i obdzieliłam Eda. Ledwie poczuł.
— Jesteś złośliwe i niewdzięczne stworzenie — skomentował tylko i roześmiał się charakterystycznie.
— Ja cię o komplementy, mój drogi, nie prosiłam. Niewiele miałeś zmartwienia, rozumiem? Trzy załogi, kaperzy, tak?
— Kaperzy — potwierdził, patrząc z ciekawością, jak rozglądałam się po świątyni. No, Marco uprzedzał mnie o najmłodszym dziecku, chciałam je zobaczyć chociaż. — Ale było to doprawdy zabawne, patrzeć, jak się miotają w strachu.
— Nie masz litości... — Odpaliłam kolejnego papierosa. — Na sam twój widok człowieka przechodzą dreszcze. Wiem z doświadczenia, pamiętam, jak walczyłeś z Rogerem, mój Boże, widząc cię pomyślałam, że to koniec naszych przygód.
— Przeszłość jest przeszłością...
— Istotnie, więc skupmy się na dniu dzisiejszym, co powiesz, Ed?
Newgate pokiwał głową z uśmiechem, jakby się nad czymś zastanawiał i nie zdążył ani odpowiedzieć, ani zacząć nowego tematu, bo rozległ się dziecięcy pisk, wibrujący w ogromnej przestrzeni świątyni.
Biegła do nas mała blondyneczka, z szerokim uśmiechem na twarzy. Fachowym okiem oceniłam jej wiek na pięć lat i zaczęłam się zastanawiać skąd dziecko w załodze? Na dodatek nie była niczym szczególnym, bo synowie Imperatora patrzyli na nią jak na swoją. 
— Edward? Proszę ciebie, wytłumacz mnie ten fenomen — wskazałam na dziewczynkę, sadowiącą się właśnie na kolanie Eda, a ten patrzył na nią z taką czułością, jakby była co najmniej... No, to się w głowie nie mieściło!
— To Tycia Raja, yoi!
— Wcale, że nie! Jestem Lerena Zafira Newgate — zawołała i pokazała Marco język.
— Newgate? - powtórzyłam tępo, podnosząc oczy na Edwarda. — Newgate?
— Ano, to moja córka — przyznał dumnie, a mała wdrapała się na jego ogromne ramię i spojrzała na mnie z ciekawością złotymi oczami. Miała w rysach twarzy coś, co świadczyło o zupełnej nieświadomości, prawdziwie dziecięcej. Cóż, na statku Białobrodego była najbezpieczniejsza, więc nie mogła poznać niczego innego, ale co, na Boga Ojca...!
— Córka? No, no, a kim jest szczęśliwa matka? — zakpiłam z przekąsem.
— Kapitanowo, szczeniak ma takiego diabła za skórą, że powiedziałbym "oto siedzi tutaj"— zawołał Thach, do wtóru śmiechu pozostałych.
— Niezawodnie!
— Kapitanowa Ralagan?! - Dzieciak aż pisnął i zgrabnie ześlizgnęła się z ramienia Eda, stając prosto przede mną. Widziałam zachwyt w złotych oczach pięciolatki i poczułam się mile połechtana. — Pierwsza kobieta Imperator?
— Ano, dziecino, we własnej osobie — przyznałam, nie mogąc nie uśmiechnąć się na widok euforii dziewczynki.
— Tatusiu! To naprawdę kapitanowa? A Marco mówił, że jesteś najlepsza na świecie! — Mogłam wybaczyć to nieuprzejme "ty" w ustach malucha, zwłaszcza, że zostało zamaskowane komplementem. Spojrzałam na Feniksa kątem oka i poczęłam się śmiać bez zahamowań.
 — Jak dorosnę, to też zostanę królową — oznajmiła mi dumnie. — I wszyscy będą mnie słuchali, Marynarka i Imperatorzy.
— O? Nie dość ci bycia Perłą Nowego Świata? — roześmiałam się na widok jej skonfundowanej miny.
— Perłą? — powtórzyła, nie okazując żadnego strachu czy niepewności, jak to widywałam u innych dzieci. Była przekonana, że nic jej się nie stanie – miała to wypisane na twarzy. Ten sam wyraz widziałam dawno temu u samej siebie.
— Ano, jesteś córką Najpotężniejszego człowieka na świecie, twoi bracia stanowią najsilniejszą załogę na oceanie, więc dlaczego nie miałabyś być księżniczką? Perłą?
Przedstawiała sobą okaz najprawdziwszego szczęścia. Odwróciła się do stojącego nieopodal Thacha i zawołała cienkim głosem:
— Thach, ja od teraz jestem Perłą Nowego Świata! Masz mi mówić wasza wysokość! I chcę grzankę z dżemem!
Na brzmienie kategorycznego rozkazu w głosie pięciolatki znów się roześmiałam.
— Edward! To będzie prawdziwy tyran! Jak dobrze pójdzie, to rzeczywiście staniesz na czele świata, domagając się daniny w postaci sucharków —  poklepałam ją po głowie.

2 komentarze:

  1. Kiedy następny?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest bardzo dobre pytanie.
      Pracuję nad tym.
      Spróbuję w przyszłym tygodniu wrzucić ósemkę, okej?

      Usuń