1.06.2017

05. Jej przyszły imperatorski majestat

— Ooo — Lerena zahukała niskim głosikiem i z całą siłą małej rączyny strąciła wierzę drewnianych klocków. Fossa, na czas zabawy z dzieckiem powstrzymujący się od palenia, roześmiał się zachrypniętym kaszlem i mimowolnie sięgnął do kieszeni, w której nie było cygar.

Dziewczynce znudziła się zabawa klockami i postanowiła karkołomnie zejść ze stołu na czworaka. Ponieważ nie lubiła, gdy ktoś krzyżował jej plany, krzyknęła ostrzegawczo jak tylko zobaczyła, że Fossa wyciąga ręce w jej stronę. Nieszczęśliwie, Fossa nie tylko nie cofnął rąk, ale nie pokazał po sobie że usłyszał ostrzeżenie, podniósł małą i zaczął spokojnie mówić, że zaraz będzie obiad, do którego pory Lerena nigdy się nie myliła. Skoro więc ustalili sobie tę kwestię, nadeszła pora by objaśnić, całkiem poważnie, że dnia następnego Marco nie mógł zabrać dziewczynki na obchód gdyż ojciec wysłał go na drugi statek z ważnym zadaniem.
Dziecko zdawało się nie przyjmować tego do wiadomości a nawet nie zamierzało dopuszczać Fossy do głosu, bo gdy skończyła marudzić (co zajmowało od kilku do kilkunastu chwil) zajęła się dokazywaniem. Najpierw Fossa, słuchając jej radosnego gaworzenia, zabrał dziewczynkę do kambuzy w której już czekało ciepłe mleko. Z racji iż Lerena Zafira miała bystry umysł, a przy tym lubiła pokazywać swoją władzę, szarpnęła za thachową apaszkę, gdy tylko znalazła się w jej pobliżu. Był to jawny dowód na to, iż najmłodsza mieszkanka Moby Dick’a życzy sobie w tej chwili tę apaszkę mieć. Thach, nieskory do ustępowania jedenasto- czy nawet dwunastomiesięcznej dziewczynce, zagroził, że zabierze obiad, na co zrobił się wrzask, a młody kucharz zarobił w łeb od Fossy.
— Że też ty nie możesz przestać być złośliwy — upomniał. — Dzieciakowi się podoba, co ci szkodzi jej to na chwilę dać? Znudzi się i zostawi.
— No właśnie! Rzuci w kąt albo poślini. Jest złośliwą mątwą — odparł Thach, ale nie zabrał butelki.
Lerena, opanowawszy w mniejszym lub większym stopniu robienie dwóch rzeczy na raz, jadła i rozglądała się po kambuzie. A przy tym zaczęła się wiercić tak długo, aż mleko ulało się na ubranie Thacha. Przyzwyczajony do tego pirat tylko na nią spojrzał, pomógł wygodnie się ułożyć i kontynuował karmienie.
— Zrobiłaś to specjalnie, co? Nie mam do ciebie siły. Jak kiedyś cię gdzieś spotkam to za wszystko mi zapłacisz. Nie, żebym miał spuszczać ci lanie, dziewczyny bił nie będę, ale jak dorośniesz to zrobię ci taki wstyd... — zagroził niesprecyzowanie, ale na dziewczynce, jak zresztą podejrzewał, nie zrobiło to najmniejszego wrażenia.
Gdy po obiedzie Lerena została wyniesiona na pokład, Imperator właśnie rozmawiał z Ridą i kilkoma synami.
Rida zaczynała czuć się coraz lepiej w otoczeniu Edwarda, choć nadal bardzo się pilnowała ze słowami i wciąż uważała, że cała załoga uważnie ją obserwuje, a już szczególnie gdy znajdowała się w pobliżu dziecka. Co do samej Ridy maleństwo było jedynym spoiwem łączącym ją z Bethesdą, choć nie potrafiła tego zrozumieć. A choć nie aprobowała metody Newgate’a i jego załogi a propos rozpuszczania małej, przyznawała, że oszaleli na jej punkcie i zepsuliby ją dokumentnie, gdyby miała z nimi zostać dłużej. Poza tym widok Najpotężniejszego Człowieka na świecie który kołysze na wielkiej dłoni taką kruszynkę i troskliwie osłania od wiatru i słońca był wart wszystkiego.
— No, staruszku, twoja kolej. Trzymaj ten szatański pomiot — Thach oddał sennie wzdychające dziecko pod opiekę ojca. Edward wziął małą i patrzył przez chwilę jak złote oczy znikają pod powiekami.
— Jest to jednak rzecz niezwykła, że zasypia gdy tylko ją wezmę — zwrócił uwagę Edward, starając się mówić ciszej niż zazwyczaj.
— To po prostu znaczy że jesteś nudny, staruszku — zbagatelizował Thach, wzruszając ramionami. — A w ogóle to nie ma czym się ekscytować. Za jakiś tydzień zostawimy ją na Turmalinie. Będzie musiała nauczyć się zasypiać bez ciebie, ognia Marco i mnie karmiącego ją o drugiej nad ranem butelką.
— Istotnie... — mruknął w zamyśleniu Białobrody. Thach uznał że gdyby Feniks był na miejscu, mógłby powiedzieć o czym myślał ojciec w tamtej chwili. Bo na jego, Thacha, oko wyglądało to jakby ojciec się nad czymś zastanawiał. I to dotyczyło małej langusty.

Potężna załoga Białobrodego dzieliła się na czternaście dywizji, a dywizje te zostały rozdzielone pomiędzy trzy statki. Na Moby Dicku – statku matce – pływał sam kapitan z czterema pierwszymi dywizjami, pozostałe dwa były oddalone od niego zwykle o dwa-trzy dni spokojnego rejsu. Należy tu nadmienić, że choć samego Newgate'a, z fizycznych przyczyn, nie mogło być na dwóch innych jednostkach, to zostały one opatrzone flagami i znakami rozpoznawczymi wyszytymi na żaglach – nikt nie mógł mieć wątpliwości że należały do floty Imperatora. Przez długi czas załoga nie mogła uskarżać się na ataki innych piratów, imię ojca – jak tytułowali go podwaładni – odstraszał najodważniejszych.
Edward nie podejrzewał niczego, gdy wieczorem próbował połączyć się z Mobym Juniorem na którym płynęły dywizje od dziesiątej do czternastej, lecz gdy z rana nadal nie otrzymywał odpowiedzi, zaczął się niepokoić. Trzeci, „Imperator”, musiał zatrzymać się w poprzednim porcie na kilka małych napraw, ale zameldowali, że widzieli Juniora przepływającego niedaleko nich, nawet oddał salwę powitalną, co wydarzyło się dwa dni wcześniej. Od tego czasu oba statki straciły go z oczu.
Newgate postanowił wysłać Marco, którego Diableski Owoc pozwalał na prędkie przemieszczanie się, i z niecierpliwością, której nie okazywał, czekał na wiadomości. Domyślał się, że może wskutek błędu nawigacji Junior wpłynął na mieliznę albo napatoczyli się na marynarski okręt, co zawsze kończyło się zwyczajową salwą z armat, lecz nigdy prawdziwą walką, a wobec tego załoga mogła być zajęta przez jakiś czas. Nie jednak na tyle, by wśród mniej więcej czterystu osób nie znalazł się nikt, kto mógłby odpowiedzieć na wezwanie kapitana.
Gdy do południa wiadomości od Marco nie nadeszły, Białobrody zaczął przechadzać się po statku, wypatrując na horyzoncie płonącego kształtu Marco. Co więcej, kapitan pierwszej dywizji, prawa ręka Edwarda, nie odpowiadał jak tamci, a to sprawiało że Edward zaczął niepokoić się bardziej, a wręcz okazywał zniecierpliwienie. Nie zwrócił uwagi, że stawia kroki ciężej, od czego statek zaczął się kołysać mocniej. Atmosfera robiła się gęsta, piraci jakoś ciszej rozmawiali, ciszej się targowali gdy grali w karty, nawet ciszej oddychali.
Rida obserwowała to ze strachem – widziała, jak jasne niebo zmieniło się w jedną, amarantową chmurę, a od ciężkich kroków ojca, które jakimś cudem rezonowały w samym oceanie, tworzyły się fale, coraz wścieklej uderzające o kadłub.
Wiedziała, że Edward władał Diabelskim Owocem, który mógł poruszać ziemią, ale zdając sobie z tego sprawę na oceanie uznała, że lepiej byłoby siedzieć na Bethesdzie. Poprzednie poczucie komfortu rozwiało się w jednej chwili, szczególnie że Lerena nie chciała stracić ojca z oczu i co jakiś czas wesoło do niego gaworzyła. Rida uważała to za zupełnie nie na miejscu, bo dziecko z wiadomych przyczyn nie szanowało powagi sytuacji – słuch o statku Imperatora zaginął, to mogło oznaczać tylko jedno; atak innych piratów.
Pod pokładem niemal dwie dywizje pracowały, przygotowując miejsce na nowy ładunek i robiły to tak długo, jak tylko się dało. Trzecia dywizja w której służył Thach, a na którą w dwudziestu procentach składali się kucharze, walczyła w kambuzie, przygotowując skromniejsze posiłki niż zazwyczaj, bowiem wystawny obiad stałby w sprzeczności z niepokojem kapitana.
I, czemu Rida jakoś się nie dziwiła, jedynie Thach siedział na falszburcie, pluł pestkami z winogron do oceanu i majtał nogami w powietrzu.
— Hej, Thach...
— Nie podchodź do mnie z tym małym demonem.  Nie chcę jej — zaprotestował, nawet się nie odwracając. Rida mimo to podeszła, a Lerena złapała za falszburtę i gruchała po swojemu, patrząc na wodę, ostentacyjnie nie zwracając uwagi na pirata.
— Wyglądasz, jakbyś się dobrze bawił — zwróciła uwagę, widząc na thachowej twarzy wielki uśmiech, w przerwach od żucia winogron. Roześmiał się i wzruszył ramionami.
— A ty byś się nie śmiała?
Rida obejrzała się trwożliwie na Edwarda, stojącego na rufie, i mruknęła cicho:
— Nie czas po temu. Nie martwisz się, że coś się stało?
— Marco tam poleciał, to niby co może być nie tak? Pewnie się schlali. Mnie to akurat cieszy. Skoro stary jest zły, to znaczy że ktoś oberwie.  I to na pewno będzie kapitan pierwszej dywizji Marco cholera jedna Feniks!
— Przecież tu chodzi o całą załogę! — uniosła się kobieta, nie wierząc, że Thach miał taki powód do śmiechu.
— Daj spokój, to załoga Imperatora. Białobrody, demon mórz, najpotężniejszy i takie tam. Poważnie myślisz, że ktoś byłby na tyle głupi, żeby atakować jego statek? Masz pojęcie co ojciec robił z takimi ważniakami? Zapytaj Admira...
— Na stanowiska! — zagrzmiał głos Edwarda, a sam kapitan szedł prężnym krokiem do swojej kajuty —  Zwrot! Kurs na południowy wschód!
Przez moment wydawało się że załoga wpadła w popłoch – wykrzykiwali rozkazy kapitana, jakby donośny głos nie był usłyszany. Lecz z każdą chwilą ich działania nabierały dla Ridy sensu – jednie biegli do lin, drudzy do żagli. Potężny Moby Dick z wielkim wysiłkiem ustawił się sterburtą do fal, liny drżały, napinając się od wybrzuszonych żagli. Na dziobie stanął  Edward w białym płaszczu kapitańskim, wspierając na barku bisento – jego znak rozpoznawczy.
— Zabierz dziecko — zakomenderował Thach zeskakując z falszburty a jego ton nie brzmiał ni w ząb jak ten żartobliwy sprzed kilku chwil. Rida niemal instynktownie przycisnęła Lerenę do siebie. — Jeśli ojciec szykuje się do ataku, to lepiej tego nie oglądać. — i puścił się biegiem na dziób, do Edwarda.
— Staruszku?
— To Marco — zagrzmiał kapitan, stojąc prosto nawet gdy Moby zakołysał się niebezpiecznie, obierając należny kurs. — Junior na mieliźnie, załoga zdziesiątkowana, a on sam zaatakowany przez załogę Kaido.
— Kaido? Kim, u diabła, jest Kaido?!
— To już bez znaczenia, synu.

Mogło się wydawać że rejs potrwa co najmniej kilka godzin, bo odległość między Juniorem a Mobym musiała wynosić kilkadziesiąt mil morskich. Ale Imperator nie słynął z cierpliwości – Rida po raz pierwszy zobaczyła wtedy działanie Diabelskiego Owocu Wstrząsu. Stojący na dziobie Edward zamachnął się lewą ręką i uderzył w przestrzeń, pod wpływem tego powietrze zaczęło się kruszyć. Fale zakotłowały się pod statkiem i wypchnęły go w przód, każda kolejna była większa, wobec czego okręt płynął coraz szybciej.
Kobieta zamknęła się w kajucie, starając się z całych sił opanować mdłości, gdy statek raz za razem wznosił się i opadał z pluskiem. Nie pomagał jej płacz Lereny, której cała ta sytuacja wydawała się mocno podejrzana, bo raz, że od samego rana nie było Marco, dwa, kapitana też nie było i trzy, musiała wrócić do kajuty zamiast zaczepiać Thacha, co razem z kołysaniem się statku było dla niej niemal tragedią. Nie rozumiała zupełnie co się działo, straciła cierpliwość i w pewnym momencie udało jej się przekrzyczeć załogę na pokładzie.
Przez ułamek sekundy Rida miała ochotę wrzasnąć, by dziecko zamilkło. Ledwie udawało jej się utrzymać małą na rękach, ale do uspokajania nie miała głowy, zbyt zajęta była sobą. Próbowała powtarzać sobie, że to zaraz się skończy, że okręt jeszcze tylko jeden raz tak mocno wzniesie się do góry i ostatni raz przerażająco runie w dół, sprawiając, że żołądek podchodził do gardła. Trzęsła się cała, skulona w kącie kajuty, jedną ręką trzymając Lerenę, drugą ściskając brzeg hamaku z całej siły. Przysięgała sobie, że jak tylko dopłyną do Turmalinu nie wsiądzie więcej na żaden statek, nigdy.
Patrzyła na Lerenę błędnym spojrzeniem – dziecko zrobiło się sine od płaczu – i resztkami sił przypomniała sobie, że jest na statku imperatora i jeśli coś stałoby się oddanemu pod jej opiekę niemowlakowi, ona odpowiadałaby przed Edwardem.
— Lerry... — stęknęła — kapitan zaraz przyjdzie... — musiała urwać, powstrzymując mdłości. — I Marco... ale nie płacz... ciiii kochanie... — głos zmieniał się w szept, zdławiony od płaczu. Próbowała, mówiąc do małej, przekonać samą siebie, znów, że za chwilę, za moment, i już nigdy ale świadomość tego gdzie i po co płyną odbierała jej zdolność logicznego myślenia.
Moby kolejny raz pofrunął w górę, na pokładzie ktoś wrzasnął, w dół, ale jakby lżej... Jakby delikatniej...
Lerena nadal płakała, ale już nie tak głośno. Przestała się wiercić aż zamarła w bezruchu, a płacz zmienił się w kwilenie. Statek zwalniał, Rida mogła nabrać głębszego wdechu i otworzyć oczy, choć nie pamiętała kiedy je zamknęła.
A potem usłyszała głos wdzierający się w jej duszę, podobny do gromu zapowiadającego szkwał. Otworzyła szeroko oczy i mocniej przycisnęła do siebie dziecko, gdy tam, na pokładzie, między niebem, a ziemią zagrzmiało:
— Rannych na pokład! Nie wtrącać się! Ja jeden poradzę!
Dziób Moby’ego spadł i wybił się ostatni raz, gdy kapitan Edward Newgate ruszył na pirata imieniem Kaido. 

Rida bardzo chciała przesiedzieć w kajucie do czasu, aż wszystko się skończy – wrzaski umilkną, Edward zajmie swój fotel, a Marco zajmie się Lereną, ale nie mogła.
Siedziała zamknięta w kajucie z małą, która z chwili na chwilę zaczęła się coraz bardziej niecierpliwić. Już nawet nie chodziło o nerwową atmosferę, którą dziecko wyczuło, ani o kołysanie statku, do czego nie była przyzwyczajona. Przestało jej się podobać, że nie ma nikogo poza opiekunką, a na dodatek powoli robiła się głodna.
— Och, na Boga, ty rozpuszczona langusto!  — krzyknęła Rida, gdy Lerena zaczęła ostrzegawczo pochlipywać. — Masz być teraz cicho bo inaczej...!
Dziecku w żadnym stopniu nie podobał się ton kobiety i nadmierne potrząsanie – rozpłakała się serdecznie, nie zauważając, że razem z nią płakała Rida.
Na pokładzie nadal słychać było bieganinę, ale rozkazy wydawał tylko jeden głos -Marco. Krzyczał by wyciągać rannych i poległych, jego głos był raz bliżej, raz dalej, ale Rida nie odważyła się wyjść na zewnątrz. Po kilku minutach, gdy największy stres zlał się w jedno z łzami, spróbowała wziąć się w garść. Przeszła się po kajucie wolnym krokiem, próbując uspokoić Lerenę, ale dziecku już nie chodziło o nic innego, jak o Marco, bo doskonale rozpoznała jego głos.
— Tak — zgodziła się Rida, domyślając się tego — idziemy tam, zobaczyć...
Złapała za klamkę, drugą ręką przyciskając dziecko mocniej, i otworzyła drzwi. Zachodzące słońce mimowolnie podsunęło jej myśl, że pora karmienia Lereny dawno minęła i Rida zżymnęła się – krzyczeć na dziecko tylko dlatego że było głodne! Wrzask Lereny zwrócił uwagę najbliższych piratów opartych o falszburtę. Widok kobiety z dzieckiem na Moby Dicku był drugą tego dnia abstrakcją, zaczęli ją sobie pokazywać i pytać jedni drugich o ten fenomen. Niektórzy byli cali mokrzy od wody, inni mieli rany i chętnie opowiadali o nich załodze statku-matki. Rida – instynktownie – podeszła do falszburty, ignorując zanoszącą się Lerenę i spojrzała na wrak Juniora, który utknął na mieliźnie. Na zniszczonym, niemal przełamanym na pół pokładzie toczyła się zacięta walka między Imperatorem, a człowiekiem tego samego rozmiaru.
Szalony Kaido, który z łatwością rozbił załogę Juniora, teraz słaniał się na nogach i bardziej niż walczył, umykał Edwardowi.  Newgate operował bisento z taką łatwością, jakby było w jego rękach jedynie wykałaczką, ciął raz z prawa, raz z lewa i na pięć tylko dwa razy przeciwnik był w stanie uskoczyć. Edward domyślał się, że z jego buty zostały strzępy, że Kaido próbował wymyślić sposób ucieczki, więc postanowił skończyć tę przypominającą zabawę w berka walkę.
Człowiek, który kilka godzin wcześniej chełpił się zwycięstwem nad załogą Imperatora, teraz ledwie widział przez krew zalewającą mu oczy. Lewa ręka odmówła posłuszeństwa, a z tym Kaido się jeszcze nie spotkał. Panikował, nie mogąc zebrać myśli, a aura Białobrodego coraz bardziej przytłaczała. Imperator był wściekły i ciężko było zrozumieć, jak morze nie umykało przed tą złością. Deski pokładu ostrzegawczo trzeszczały, złamane maszty dryfowały, ciągnąc za sobą białe płaty żagli, a mielizna skutecznie uniemożliwiała okrętowi Kaido podpłynięcie po swojego kapitana. Wiedział, że to do Edwarda należy decyzja czy wykończyć przeciwnika, czy też darować mu życie, lecz nie spodziewał się, by Imperator był w nastroju na okazywanie łaski.
Obserwująca to z pokładu Moby Dicka Rida nie mogła uwierzyć, jak dwaj piraci byli w stanie utrzymać równowagę, gdy fale z taką zawziętością tłukły się o kadłub. Na niebie kotłowały się chmury, zwiastując sztorm, gdzieś w oddali zahuczał grzmot, a kobieta nie mogła oderwać oczu od toczącej się niesamowitej walki, przez którą powietrze zrobiło się ciężkie.
Młody, niedoświadczony pirat nie mógł mieć pojęcia, jaką faktyczną mocą operuje człowiek, którzy mierzył się z Królem Piratów. Przez moment wydawało mu się, że zdoła uciec, że wprowadzi Edwarda w błąd i go zmęczy, bo Imperator od dłuższej chwili stał, mając za plecami Moby’ego. Lecz w chwili, gdy Newgate wziął zamach, a ostrze bisento zapłonęło białym światłem, Kaido wiedział, że się przeliczył.
- Halabarda Rakshasy!
Świat się skończył.

— ...Tak, moja mała, i wtedy tata nauczy cię walczyć. Musisz tylko stanąć na tych małych nóżynach. Marco pokaże ci jak latać, a Vista zrobi z ciebie najlepszego szermierza, tak żeby nikt nie zrobił ci krzywdy... — perorował Edward niskim, zmęczonym głosem, gdy Lerena – wreszcie nakarmiona i przebrana – odpoczywała na jego rękach. Oboje potrzebowali snu po wyczerpującym dniu. Kapitan powziął decyzję zatrzymania się na wyspie Drewnianych Rąk, będącej na trasie na Turmalin, lecz nie zdradził nikomu w jakim celu. Cztery dywizje z Juniora płynęły teraz na statku-matce, a dziób w dziób szedł „Imperator”, bowiem Ed nie zamierzał użerać się z kolejnymi piratami i wolał dmuchać na zimne.  
Z kolei Lerena wcale nie zamierzała iść spać, dopóki nie posiedziała chwilę na kolanach Marco, nie podokuczała Thachowi i nie została obejrzana przez pozostałą część załogi. Ze zrozumieniem przyjmowała zachwyty nad swoimi błękitnymi oczyma i okrzyki, gdy była łaskawa postawić kilka kroków. Zrobiła to zresztą tylko dlatego, że kapitan usilnie ją namawiał.

— Staruszku — Vista Kwieciste Ostrze, jeden z najlepszych szermierzy świata, którego wąsy bardzo absorbowały małą, siedział po lewej stronie Imperatora i ze zdumieniem zauważył, że dziecko reaguje na głos kapitana i za każdym razem, gdy ten poprawiał się w fotelu, Lerena natychmiast zwracała na niego całą uwagę — a dlaczego by jej nie zatrzymać? Wiem, że dziecko na pirackim okręci to wyzwanie, ale wygląda na to, że się przyzwyczaiła.  Ty zresztą także. 
Pod pokładem, w mesie, synowie Eda odpoczywali i ze śmiechem opowiadali sobie o wydarzeniech minionego dnia. Kapitan, który wysłuchał tych relacji co najmniej dziecięć razy uznał, że tylko głupota Kaido skłoniła go do wystąpienia przeciw Imperatorowi, jednak w głębi duszy wiedział, że to tylko jeden z wielu, którzy przyjdą po jego głowę, a także po jego synów.
— Jest u nas już siedem dni — odezwał się Ed najcichszym głosem, na jaki potrafił się zdobyć — a rządzi całą załogą. Lecz największą rzecz dokazała z Namurem.
— O czym mówisz, Staruszku?
— Podjęła się jego rekonwalescencji. Zrozumiesz, gdy zobaczysz ich razem, to naprawdę niezwykły widok. Marco — Edward zobaczył kapitana Pierwszej Dywizji wychodzącego z mesy — zabierz Lerenę  Zafirę, już czas, by odpoczęła.
— I by dała odpocząć nam wszystkim, yoi. Dziwię się, że jej dzisiejszy wrzask nie odwrócił twojej uwagi od Kaido, nie była zadowolona z twojej nieobecności.

— Mówiłem, że mała despotka — odezwał się Ed do Visty, nie kryjąc dumy w głosie. 

Wyspa Drewnianych Rąk była usytuowana niedaleko Calm Belt – Pasa Ciszy, bardzo niebezpiecznego dla marynarzy nieumiejących poruszać się po nim. Słynęła z wyrobów drewnianych, stąd też wzięła się jej nazwa, i z doskonałych cieśli.
Marco domyślał się, że kapitan chce zbudować nowy statek w zastępstwo Juniora, gdy więc przybili do portu w Hanamachi był gotów ruszyć do cechu rzemieślników z czymś około czterech milionów berri. Kiedy ogłosił to ojcu, usłyszał w odpowiedzi śmiech.
— Niech Thach, Sewilla i Raban idą z damami do miasta, Lerena Zafira potrzebuje nowych ubrań i zabawek. Thach ma się o to zatroszczyć — wydał rozkaz,  zszedł z trapu i gestem nakazał Marco iść z sobą.
Załoga dostała wychodne z zastrzeżeniem, by zjawili się wieczorem w porcie, jako że kapitan miał kilka rzeczy do obwieszczenia. Rida i Lerena z radością oddały się buszowaniu po sklepach – ta pierwsza bo nigdy nie widziała podobnych rękodzieł na Bethesdzie, druga bo spełniano każdą jej zachciankę.
Thach zauważył, że mijane dziewczyny patrzyły na niego zauroczone, gdy bawił Lerenę, więc stanowczo zabronił nosić jej komukolwiek innemu – poświęcił dla tego celu swoją bezcenną żółtą apaszkę.
Gdy wieczorem stawili się na wezwanie kapitana, Moby pękał w szwach i tylko cud utrzymywał go w porcie. Edward siedział w fotelu i zadowoleniem pił piwo podarowane mu przez mieszkańców podczas jego nieobecności na statku. Załoga wydawał się świętować, tylko nie było wiadomo co dokładnie – pokonanie Kaido, dotarcie do celu czy to, że Fossa wygrał z Vistą, Izumo i Namurem w Kosę.
Kapitan przywitał Ridę i jej małą podopieczną, zapytał o sprawunki, jakby nie dostrzegał wysłanej z nimi eskorty, upychającej torby w kajucie.
— Obawiam się, że nasz rejs na Turmalin przeciągnie się w czasie — powiedział wreszcie i wyprostował się w fotelu. — Incydent z Kaido nie może się powtórzyć! Jako kapitan wziąłem na siebie odpowiedzialność i rozdzieliłem załogę na trzy statki! Konsekwencje tej decyzji będą mnie prześladować do końca życia – straciliśmy wielu ludzi!
Załoga słuchała w milczeniu i choć nikt nie śmiał przerwać ojcu, bardzo chcieli zaprzeczyć i prosić, by nie brał winy na siebie.
— Dlatego od jutra rozpocznie się budowa jednego statku, który pomieści całą naszą rodzinę, abym już nigdy nie musiał zostawiać was samych!
Zarządził, wzbudzając w tym podszyta konsternacją radość. Budowa tak ogromnego statku musiałaby zająć co najmniej kilka miesięcy, więc natychmiast pojawiły się pytania o tymczasową bazę Imperatora, który odpowiedział krótko „tu”. Następnie Edward wydał pozwolenie by uczcić Moby Dicka i Imperatora, co było równoznaczne z całonocnym piciem.
Rida zdecydowała, że Lerenie wystarczy wrażeń jak na jeden dzień i planowała znieść ją z pokładu i położyć, póki świętowanie nie zaczęło się na dobre, lecz nim wróciła do kajuty nastąpiło rytualne życzenie dobrej nocy. Imperator wziął Lerenę na ręcę i zamarł w pół ruchu.
— Tata — zakwiliła dziewczynka i wierzgnęła nogami.
Edward spił się tamtej nocy błogo i hałaśliwie.  


Ram pam pam, rozdział mam. 
Ogólnie należałoby rzecz wyjaśnić, bo jest spory rozrzut czasowy między rozdziałami z Kamykiem, a tymi z Lereną. Kamyk przypływa na Goa około osiem lat po śmierci Rogera, zaś wydarzenia na Moby Dicku rozgrywają się jedynie trzy lata później. To tak żebyśmy później nie mieli niejasności. 
Rozdział szósty planuję na szesnastego, żeby mieć kilka dni w zapasie, ale spróbuję wyrobić się wcześniej.  
Yup. Ogólnie wzięłam się trochę w karby i pracuję nad swoją słownością, jak widać, tylko jak tak wrzucam rozdział i go przeglądam na blogu to tak myślę nad nowym szablonem. Ale jak zwykle Rhan jest lewa z grafiki, będzie trzeba poprosić kogoś o pomoc. 
I na koniec standardowe pytanie; znaleźliście jakieś błędy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz