10.11.2015

02. Nadano jej imię.



- Chciałaś władzy na oceanie, więc daję ci ją. Nie utoniesz, choćbyś znalazła się w najgłębszej toni tego świata. – Jego głos nabierał siły i ostrości z każdym wypowiadanym słowem, powietrze zgęstniało odrobinę i wibrowało, dając znak, że dzieje się coś nienaturalnego. – Na twój rozkaz zjawi się sztorm. - Szept fal przerodził się w ich krzyk, uderzały ze złością o piaszczysty brzeg, jakby były zapowiedzią nadchodzącej wściekłości potęgi Grand Line. – Będziesz ponad szkwał i wir, daję ci możność wydawania poleceń oceanowi, który stworzyłem. – Nachylił się w moją stronę, mrużąc groźnie powieki. – Pierwszy warunek został spełniony.

 
Pozornie ocean się uspokoił, by po chwili wydać z siebie donośny bulgot, i choć nie widziałam, wiedziałam że coś wynurza się z głębin.
- Daję ci najszybszy statek pływający po tych wodach – Banshee, będzie marą twoich wrogów. Załogę stu skazańców, którzy przed laty zawarli ze mną podobne twojemu pakty, także oddaję pod twoje rozkazy. Nie będą żywi lub martwi, nie zobaczą więc śmierci.
- Wskrześ mojego…! – Próbowałam wyegzekwować trzeci warunek, ale Jones syknął ze złością.
- By go wyciągnąć, musisz popłynąć do Luku sama! – Oszalał ze szczętem! Albo to ja oszalałam, skoro postawiłam przed sobą zadanie znalezienia piekła!
- Jak?!
- Dostałaś statek i załogę, masz władzę nad oceanem i Diabelski Owoc – cedził z wyraźną przyjemnością – a mimo to, jak piekielne stworzenie, domagasz się więcej. Więcej, niż możesz przyjąć i więcej, niż możesz znieść. Ludzkie serce nie zna umiaru, nie potrafi wyznaczać granic. Twoje serce, Emeral D. Ralagan, jest przesiąknięte chciwością, jak serce diabła – wyszeptał i po krótkiej chwili nakreślił na piasku, wśród całkowitej ciszy, niewielką mapę, złożoną niemal w całości z trójkątów i kół. – Jesteś gwiazdołapem, znajdziesz drogę.
Gdy podniosłam wzrok, Jonesa nie było. Zostałam sama z nowym uczuciem grającym w duszy – z poczuciem wygranej.


- Wyżłopała prawie pół litra mleka. Pół. Litra.

- Dzieciaki chyba dużo jedzą, yoi.

- To jest dalej pół litra.

- Zamknij się w końcu, cholerny hipokryto.

- Milczeć szczeniaki! - Tubalny głos Białobrodego uciszył sprzeczkę i rozbudził usypianą przez Jozu dziewczynkę. Edward nadal nie podjął decyzji w sprawie dziecka, choć Marco wydawało się, że wiedział, o czym ojciec myślał.

Mała wierzgnęła, niezadowolona z wyrwania jej z półsnu, i była gotowa się rozpłakać, ale ostatecznie zamachała rączkami i znów zamknęła oczy, pozwalając na kołysanie w potężnych ramionach pirata. Atmosfera była cokolwiek napięta i Thach poznał to po wstrzymanym oddechu, który był udziałem wszystkich na pokładzie gdy tylko dziecko się poruszyło.

- Więc mówisz, że była sama. - Białobrody mówił powoli, z charakterystycznym akcentem z Północnego Błękitu, kładącym nacisk na twarde dźwięki. Żółte oczy spojrzały na Marco, który mierzył Thacha wściekłym spojrzeniem.

- Ta, całkiem sama, yoi - odparł, po czym podniósł wzrok na ojca i podrapał się po podgolonej głowie. - No jaki byłby sens jakbym ją wziął od rodziców czy coś? Nie bawię się w niańkę, staruszku.

- Mógłbym kazać wam znaleźć jej rodzinę, bo z pewnością dziecina pochodzi z Bethesdy - rzekł w zamyśleniu Newgate, i popukał palcem w podłokietnik fotela - ale obawiam się, iż ponownie byliby ją porzucili. Niemniej, statek piracki nie jest miejscem dla dziecka. Musimy znaleźć jej dom na tej wyspie, ktoś na pewno się nią zajmie.

- Gdyby ktoś miał się nią zająć, to dzieciaka nie byłoby na plaży, staruszku. 
 Fossa, dotąd siedzący cicho, popatrzył na ojca znad cygara i wypuścił z ust kłąb dymu.  - Poza tym Bethesda nie należy do najbogatszych wysp, kto chciałby brać jeszcze jedną gębę do wykarmienia, zwłaszcza, że potrafi wypić pół litra mleka? - Pirat popatrzył na nadąsanego Thacha który już zbierał się do odpowiedzi, ale Edward nie dopuścił go do głosu.

- Innymi słowy chcesz zabrać tę kruszynkę z nami?

- Pojebało cię, Fossa!

- Siądź, starcze, na tyłku i się nie wydurniaj!

- Dzieciak na okręcie Imperatora, pogratulować! - Wszczęły się krzyki i tym razem zaoponowała sama zainteresowana, rozpłakując się donośnie.

- Zawrzyjcie gęby, ona płacze przez wasze darcia! - Reprymenda Jozu odniosła tylko taki skutek, że dziewczynka krzyknęła jeszcze głośniej, jakby chciała zademonstrować siłę swojego maleńkiego gardełka.

- Zanieś ją do kajuty Pierwszej Dywizji.

- Co? Dlaczego akurat tam, yoi?! - Marco spojrzał na ojca szeroko otwartymi oczami, lecz już po chwili skapitulował i mruknął coś pod nosem. Jozu wstał ale dziecko ani na chwilę nie przestało płakać, co doprowadziło Thacha niemal do szewskiej pasji.

- Daj mnie tego potwora. - Przejął płaczącą i złorzeczył pod nosem całemu rodzajowi ludzkiemu, niosąc dziecko do wskazanej kajuty.  - Wszystkie jesteście takie same: jak czegoś nie dostaniecie to najlepiej się rozbeczeć. Świat rozwalicie któregoś dnia i to będzie oczywiście wina Bogu ducha winnych facetów. Wyrzucę cię za burtę. Jak dorośniesz i gdzieś cię spotkam, to dostaniesz takie lanie...! - Dziwnym trafem dziecko uspokajało się, jakby wiedząc, że się do niego mówi. Thach stanął niezdecydowany na schodkach wiodących pod pokład i obejrzał się przez ramię. -  A jak szczeniara w ogóle ma na imię? - Widząc skonsternowane wyrazy na twarzach pozostałych wzruszył ramionami i odszedł, jakby pytanie nigdy nie padło.



 Marco zwlekł się ze swojego hamaku z samego rana, mając świadomość, że ktoś na niego patrzy i dopiero po kilku minutach zobaczył wielkie, złotawego koloru oczy znalezionej dziewczynki.

- Czego tam, mątwo? Głodna jesteś? - Uśmiechnął się pod nosem, gdy dziecko zabulgotało radośnie i głośno pisnęło, gdy tylko wziął je na ręce. - Thach da ci mleka, tylko go nie opij za bardzo. A jak zacznie szczekać, to mi powiedz... W jakikolwiek sposób chcesz.

Odkąd położył się spać, w głowie echem odbijały się słowa Thacha dotyczące imienia dziewczynki, do czego Marco starał się nie przykładać większej wagi. Spędził jednak na morzu już kilka lat i wiedział, że tylko rzeczy bez znaczenia nie mają imion. A tych na świecie brak.

Nakarmienie małej nie było problemem, ten pojawił się, gdy dziecko trzeba było przewinąć i jakoś nikt nie chciał się tego podjąć. Ostatecznie sprawę rozwiązał Izou i ubrał małą w naprędce sfastrygowaną pieluchę oraz niewymiarową koszulinę. Dziewczynka wydawała się zadowolona z takiego obrotu sprawy i oznajmiła to donośnym bulgotem, oczywiście po śniadaniu. Fossa na kilka minut odłożył cygaro, czwarte tego ranka, i bujał dziecko w ramionach, śmiejąc się pod nosem, gdy dziewczynka radośnie wyciągała w jego stronę ręce. Ale prawdziwego ataku radości doznała dopiero, gdy znalazła się na rękach Białobrodego i radosny śmiech dziecka usłyszeli wszyscy zebrani.

Edward patrzył na wierzgającą małą z dziwnym rozrzewnieniem w żółtych oczach i z pewnym zadowoleniem przyjął fakt, że niemowlak ostrzegawczo krzyczał, gdy tylko Imperator chciał przekazać ją komuś innemu.

- Zostanie tutaj, a wy znajdźcie kogoś, kto będzie coś o niej wiedział - zdecydował, przysuwając malucha do swojej twarzy i czując jak małe rączki dziecka szarpią za długie, białe wąsy. Marco czuł, że ojciec, nim odda dziecko, upewni się, że mała będzie w dobrych rękach. Szczególnie po tym, co usłyszały dwie dywizje na odchodnym:

- Będzie miała na imię Lerena.



Dwie godziny później w porcie w którym cumował statek-matka Białobrodego pojawił się Marco z Shawem - porucznikiem Pierwszej Dywizji - oraz kobietą, której ubiór informował o należności do wspólnoty Bethesdy. Szła wyprostowana po trapie, unikając kontaktu wzrokowego z kimkolwiek, a na widok siedzącego pod masztem Białobrodego - zbladła. Czuła na sobie spojrzenia najpotężniejszej załogi na świecie i nie było to komfortowe. Obserwowali uważnie każdy ruch, choć udawali niezainteresowanych jej obecnością. 

Na mostku po lewej stał Namur, na którego widok kobieta zamarła i nieomal się cofnęła. Rybolud kłapnął potężnymi szczękami z niesmakiem i się odwrócił, a spojrzenia świadków stały się chłodniejsze. 

- Nie ma się czego bać. - Usłyszała przy uchu i ciężko przełknęła, nie mogąc opanować strachu na widok ryboluda. Niebieskawa skóra i rekini wygląd jawiły się groteskowymi w towarzystwie ludzi, choć tylko jej się tak wydawało. Oni - załoga - zupełnie nie zwracali na to uwagi. Wyczuwało się pełną akceptację dla odmienności Namura i mimowolnie kobieta poczuła szacunek do nich, oraz pogardę dla swojego strachu.

Rozpoznała Fossę - barczystego pirata o którym mówiło się, że wypalił jedną piątą światowego tytoniu. Jego list gończy dotarł na Bethesdę dawno temu z pobliskiej wyspy Szklanej Forsycji, z której według plotek Fossa pochodził.

W tłumie dostrzegła zaciekawione spojrzenia, żadna twarz nie wyrażała chęci skrzywdzenia nowoprzybyłej, czego się obawiała idąc do portu. Z początku ciężko jej było uwierzyć w słowa Marco o znalezionym dziecku. W końcu piraci nie cechowali się delikatnością i ci, których znała, prędzej zabiliby maleństwo, niż wzięli je na statek. Lecz im dłużej mówił, z nonszalancją opisując dziewczynkę i jego reakcję na jej płacz, zaczynała mu wierzyć i z zainteresowaniem przyjęła fakt, że znajda miała żółte oczy. Marco opisywał je jako złote, ale mężczyźni, według niej, nie mieli ani krztyny umiejętności w określaniu kolorów. Postanowiła ocenić to sama.   

- Staruszku, to Rida. - Wezwana zgięła się w pasie z szacunkiem, a gdy się wyprostowała, jej wzrok mimowolnie pomknął do źródła radosnego, dziecięcego śmiechu. Lerena, na czworakach, kiwała się w przód i w tył, po czym gaworząc po swojemu włożyła dwa paluszki do ust i pisnęła w zachwycie. Wszystko to działo się u stóp Edwarda i Rida w duchu stwierdziła, że to małe dziecko jest w najbezpieczniejszym miejscu na świecie.

Kobieta stała prosto, z rękami opuszczonymi wzdłuż ciała, i tylko dłonie zaciśnięte w pięści były oznaką zdenerwowania. Subtelne, chłodne rysy twarzy nie zdradzały niczego, podobnie ciemne, głębokie oczy. Gdy Marco ją przedstawił, wąskie usta drgnęły, jakby chciały rozgłosić całemu światu faktyczne przerażenie, lecz opanowała się szybko i przełknęła ciężko. 

- Boi się - skomentował Haruta do Fossy, obserwując całe wydarzenie z miejsca na falszburcie. Fossa strzepnął popiół z cygara do wody i zaśmiał się krótko.

- Nic dziwnego. Jak widzisz takiego olbrzyma, że mógłby jednym ruchem zmieść cały batalion, to ścina ci się krew.

- I myślisz, że damy jej Lerenę?

- A to już inna kwestia.

Żółte oczy Imperatora obejrzały uważnie kobietę po czym rozległ się głęboki, spokojny głos, tchnący w Ridę jeszcze większy szacunek. Nie miała trudności z wyobrażeniem sobie, jaką panikę w szeregach wroga siał Edward, gdy wydawał swoim dywizjom rozkaz ataku. 

- Chcesz się zająć tą kruszyną? -  Ponownie ciężko przełknęła i z całej duszy pragnęła, by jej głos nie zadrżał, lecz stojąc przed Najpotężniejszym człowiekiem na świecie nie potrafiła odegnać strachu. Potęga bijąca od Edwarda była przytłaczająca, Ridzie wydawało się, że jeśli zostanie dłużej na pokładzie Moby Dicka, to się udusi.

Jak więc to dziecko tak radośnie gaworzyło i raz po raz, bez strachu, uderzało w czarny but Imperatora, domagając się uwagi? Mała powinna być, zdaniem Ridy, przerażona tak bardzo, by nawet nie płakać!

- Twój syn, szanowny kapitanie Newgate - zaczęła powoli, odchrząkując - powiedział mi, że znalazł dziecko na plaży tej wyspy. Powiedział, że dziewczynka ma w jego ocenie kilka miesięcy i złote oczy. Czy mogę ją zobaczyć? - Wiedziała, że na pokładzie statku Imperatora nie może pozwolić sobie na lekceważenie, a każde słowo musi być dobrze przemyślane. Cała jej wiedza o Edwardzie i jego załodze opierała się na plotkach: Białobrody był cierpliwy i wiele wybaczał, ale podobno nie przeżył nikt, kto pozwolił sobie na uchybienie jego synom. 

Edward od kilku chwil nie patrzył na nią, poświęcając swoją uwagę Lerenie, lecz na pytanie kobiety żółte oczy ponownie na niej spoczęły. Przez dłuższy czas kapitan milczał, jakby rozważał możliwość ataku ze strony Ridy, a jego spojrzenie stwardniało. Chciała się cofnąć ale po prostu struchlała. Był to ten rodzaj strachu z którym budzimy się w środku nocy i słyszymy jakiś odgłos, po czym zamieramy i nie jesteśmy w stanie nawet oddychać. Czuła, że tym pytaniem wzbudziła jego czujność, choć nie miała pojęcia dlaczego. W swojej ocenie nie powiedziała niczego złego, ale twarz Imperatora mówiła coś zupełnie innego. 

- Marco. - Wywołany pirat podszedł do ojca i przejął małą, bez słów rozumiejąc, że Imperator nie zgadza się na powierzenie podopiecznej obcej kobiecie, a przynajmniej nie w tamtej chwili. Rida także to wyczytała i uprzejmie nie wyciągnęła rąk do dziecka, lecz przyglądała się bardzo uważnie.

- Ma jedenaście lub dwanaście miesięcy - oznajmiła przerywanym głosem, siląc się na uśmiech i patrząc jak dziecko wyciąga rączkę w stronę długiego naszyjnika. - Ale kolor jej oczu nie jest naturalny, szanowny kapitanie Newgate.

- Demon nie bachor, mówiłem wam od początku! - Zawołał Thach i zwrócił się do Marco. - Po cholerę żeś ją stamtąd brał? Kłopoty z tego tylko są.

- Co masz na myśli mówiąc to? - Edward oparł głowę na zgiętej ręce i czekał cierpliwie, ignorując złorzeczenie Thacha. Jozu coś mruknął pod nosem i trzepnął siedemnastolatka w głowę, uciszając go.

- Każde dziecko - podkreśliła - rodzi się z niebieskimi oczami. Potem się zmieniają i może to trwać aż do trzeciego roku życia. Ale ona...

- Lerena - poprawił Białobrody, na co Rida znów się ukłoniła z szacunkiem.

- Wybacz mi - poprosiła. - Lerena jest wyjątkiem, jak widać. A jej wyjątkowość nie zostanie przyjęta na Bethesdzie. Dziecko pochodzi z Północnego Błękitu, tylko tam dzieci mają złoty kolor tęczówek, o czym sam wiesz, szanowny kapitanie Newgate. - Rida podała dziecku naszyjnik - długi, złoty łańcuszek z krzyżem - i patrzyła jak dziewczynka ściska go mocno, patrząc na Marco.

- Nie mogę jej zostawić tutaj, rozumiem - zgodził się Białobrody. - Jednakże na Nowym Świecie jest mnogość wysp, na pewno znajdzie się dla niej miejsce.

- Mogę się nią zająć, jeśli sobie tego życzysz - zaoferowała szybko, widząc w tym okazję na opuszczenie rodzinnej wyspy. - Ale nie tutaj. Odmienność nie jest lubiana przez ludzi w zamkniętych kręgach, tak jak Bethesda.

Newgate milczał, ważąc w myślach jej słowa, a jego spojrzenie wydawało się mówić, że wiedział, o co chodziło Ridzie. Jakby wiedział, że kobieta chce go wykorzystać do swoich celów.

- Bądź gotowa do wieczora. Zabierzemy cię na Turmalin, to jedna z moich wysp. Dopłyniemy tam za kilka tygodni. Czegokolwiek potrzebuje Lerena lub potrzebujesz ty - dodał po chwili i spojrzał na Marco, który bezskutecznie próbował nakłonić dziecko do puszczenia fioletowej koszuli - moi synowie się tym zajmą.



Zabawnym wydawało się Ridzie podejście Thacha do Lereny. Siedząc w kuchni okrętowej, nazywanej potocznie kambuzą, patrzyła jak przebiega proces karmienia małej i nie mogła się nie uśmiechać, widząc delikatność pirata maskowaną złością. Siedemnastolatek z żółtą apaszką na szyi, która wybitnie interesowała dziecko, karmił małą z butelki ciepłym mlekiem, chodząc po całym pomieszczeniu. Ogromnym, należało dodać, jak wszystko na Moby Dicku. Była północ, a światła Bethesdy zniknęły w ciemności godzinę wcześniej, upewniając Ridę, że jest wystarczająco daleko by odetchnąć.

- Wyglądasz, jakbyś się cieszyła, że jesteś tak daleko od domu - zagaił Thach, i gdyby nie mała Lerena na rękach, pewnie przysiadłby się do Ridy i próbował flirtować. Kobieta pokiwała głową, nie spuszczając wzroku z dziecka, ale nie pociągnęła tematu. - W sumie nic dziwnego, po co mieszkać na wyspie skoro można pływać po Nowym Świecie.

- Długo tu jesteś? - Oddała pytanie, kierując rozmowę na niego, by jak najmniej opowiadać o sobie.

- Rok, staruszek mnie przygarnął. Okradłem lokalnego burmistrza i połamałem mu dwa żebra - wyszczerzył się radośnie, zarażając tym Ridę. - Mieli mnie wychłostać ale wtedy zjawił się ojciec. - Wskazał głową na wejście na pokład, mając na myśli Edwarda. - No i uciął sobie ze mną pogawędkę. Potem zaproponował mi przyłączenie się, a że nie miałem niczego lepszego to się zgodziłem. Pierwszego dnia dostałem taki wpierdol od Marco, że nie mogłem chodzić i zostaliśmy braćmi - wyznał z rozbrajająco szczerością, bez pretensji w głosie. Rida roześmiała się cicho, wyobrażając sobie jak blondyn ze znudzoną miną łoi thachową skórę.

- To musiał być widok.

- Był. Kobieto, myślałem, że umrę... - urwał, patrząc na Lerenę, która odmówiła mleka i ziewnęła. - Czego mątwo? Nie chcesz już? To teraz spać. Mogłabyś przekimać cały rejs i nie żreć przez cały czas. Mam dość twojego krzyku i... - Ponownie mu przerwała, ziewając, na co Thach ułożył ją w pozycji pionowej, jak wcześniej kazała mu nowa opiekunka, i poklepywał małą po plecach.

- Zabiorę ją jeśli chcesz - zaoferowała się Rida, co chłopak przyjął z zadowoleniem i oddał Lerenę. - Pójdziemy spać, tak?

- Nie waż się drzeć. I nie dostaniesz więcej żarcia aż do śniadania, słyszałaś?

Dziewczynce w odpowiedzi się odbiło, co zadowoliło Thacha w zupełności, po czym Rida wyszła, uśmiechając się pod nosem przekonana, że cały rejs do Turmalinu będzie jedną wielką przygodą.



- Uważam, że powinieneś dać jej drugie imię.

Edward obserwował, jak Rida spaceruje z Lereną na rękach po pokładzie, coś do niej mówiąc, i rozmawiał z Marco. Blondyn spojrzał najpierw na ojca, a potem na kobietę z dzieckiem i wzruszył obojętnie ramionami.

- Jakoś nie mam daru do nadawania imion, staruszku. 

- A jednak to ty ją znalazłeś, powinna więc dostać coś, co będzie jej o tym przypominało.

Newgate odchylił się na fotelu i wziął głęboki wdech. Nagrzane słońcem powietrze pachniało oceanem, czyste niebo wyglądało jak zaproszenie do długiego rejsu, a łagodny plusk fal rozbijających się o kadłub brzmiał jak symfonia. Kilku podoficerów grało na dziobie w karty, nic sobie nie robiąc z wczesnej pory i solidnie popijali wódką kolejne partie. Marco patrzył na nich przez chwilę po czym zdecydował się pogonić ich do roboty, ładownia potrzebowała małego przemeblowania. 

Ponad to na pokładzie, jak zwykle zresztą, panował gwar dnia codziennego. Marshall i Thatch o coś się spierali, Fossa i Jozu siłowali się do wtóru dopingu kilkunastu członków czterech dywizji, ktoś inny głośno opowiadał o ostatnim rejsie na Wyspę Ryboludzi.

- I to imię ma być tym czymś, yoi? Nazwałeś ją Lereną i myślisz, że będzie pamiętała kim jesteś? - zapytał na odchodnym.

- Lerena to najpiękniejsze imię na ziemi, i będzie pamiętała. Czuję się trochę jak jej ojciec, więc nie omieszkam spotykać jej. Co jakiś czas - dodał po chwili Edward. - Tylko rzeczy bez znaczenia nie mają nazwy, synu. Daj jej imię, które zawsze będzie kojarzone z tobą.

W chwilę później Rida zbliżyła się do masztu z pochyloną głową, a dziewczynka wyciągnęła rączki w stronę Edwarda. Gdy Imperator wziął ją do siebie, przetarła oczy i ziewnęła.

Gwar, jakby za rozkazem, cichł, i gdy zabrzmiał głos Białobrodego, wszyscy go usłyszeli.

- Ach, tak, raczysz uciąć sobie drzemkę przed obiadem, malutka? Śpij więc bezpiecznie. - Osłonił ją połą kapitańskiego płaszcza od wiatru i słońca, a Lerena niemal natychmiast zasnęła. - Rzecz niezwykła, że człowiek potrafi stworzyć taką kruszynę i zostawić ją na pastwę losu - zaczął i Rida nie miała wątpliwości, że Imperator mówił do niej. - Nie mogę wyjść z podziwu, że jest taka filigranowa i została zupełnie sama.

- Nie jest sama - odważyła się zaprzeczyć. - Ma przecież was, uratowaliście ją. Obiecuję, że będzie o tym pamiętała do końca życia.




Mniej więcej po tygodniu harmonogram dnia został ustalony przez wykazującą despotyzm Lerenę. Budziła się wcześnie rano, po śniadaniu Marco zabierał ją na obchód statku i złapał się na tym, że rozmawia z gaworzącym maluchem o poważnych sprawach jak załadunek, rachunki i kierunek rejsu. Później przekazywał ją ojcu na czas południowej drzemki, a po obiedzie Lerena raczkowała po pokładzie pod czujnym okiem Ridy i stała się centrum ogólnego zainteresowania, co bardzo ją cieszyło. W tych pierwszych dniach dziecko poznawało wszystkich na statku matce, musiało więc dojść do incydentu z drugim imieniem, a zaczęło się to mniej więcej tak:

Po kolacji Lerena nie zamierzała iść spać i obwieściła to donośnym krzykiem, gdy tylko Rida ułożyła ją w hamaku w kajucie. Wierzgała i płakała dopóki kobieta nie wzięła jej z powrotem na ręce, ale z oczywistych powodów na pytanie "co się dzieje" nie odpowiedziała. Uspokoiła się trochę, lecz wielkie łzy w złotych oczach dalej błyszczały i szlochała po cichutku, kiedy opiekunka postanowiła wynieść ją na kilka chwil na pokład. Gwar załogi zawsze uspokajał dziecko, nie mówiąc o kołysaniu na rękach kapitana, ale Edward drzemał w swojej kajucie i Rida nigdy nie odważyłaby się go budzić. Co do załogi, to większość zebrała się tamtego dnia w kambuzie i urządzili sobie karciany wieczór, więc przeładowane dymem tytoniowym i oparami alkoholowymi powietrze nie było odpowiednie dla dziewczynek w jedenastym miesiącu życia. 

Rida przespacerowała się po pokładzie Moby Dicka, od mostka do dziobu, ale Lerena dalej pochlipywała i co jakiś czas wszczynała ostrzegawcze krzyki, jakby chciała płakać ale nie była do końca pewna, czy przyniesie to zamierzony skutek. 

- Co ci się nie podoba, kochanie? Dlaczego nie chcesz iść spać? - pytała opiekunka, nie oczekując odpowiedzi od dziecka, i dopiero błękitne światło sprawiło, że Lerena zamilkła zupełnie. Patrzyła ponad głową Ridy i powoli opuszczała wzrok, w miarę jak błękitny płomień spływał łagodnie z fokmasztu na pokład. 

- I co my tutaj mamy? Nie śpisz o tej porze, yoi? - Spokojny głos Marco był podszyty śmiechem i kiedy stanął na przeciwko kobiety, dostrzegła ukryty uśmiech w ciemnych oczach. Lerena wyciągnęła do niego ręce, a Władający nie odważył się odmówić. - Znowu się panoszysz i nie pozwalasz Ridzie spać - poczynił łagodną wymówkę i podał dziecku palca. 

Rida przyglądał się przez chwilę, nie wiedząc, czy powinna przyznać się na głos do swoich myśli, ale miała wrażenie, że Marco był trochę doroślejszy od Thacha i przyjąłby jej słowa.

Gdy ręka pirata zajarzyła się błękitnym płomieniem, mała roześmiała się głośno i patrzyła jak zaczarowana na niezwykłe zjawisko, próbując objąć ogień drugą rączką.

- Przywykła do was - odezwała się cicho Rida, obserwując Lerenę.

- A dlaczego nie, w końcu jesteśmy teraz jej... rodziną, yoi - przyznał w zamyśleniu, obserwując poczynania małej.

Kiwnęła głową i zamilkła na chwilę.

- Ale ty wydajesz się być jej najbliższym. - Dostrzegła jego zainteresowane spojrzenie i dokończyła: - Milknie, gdy cię widzi, a kiedy nie patrzysz, to woła. Wydaje się zaniepokojona gdy cię nie ma i obawiam się, że gdybyś kiedyś nie przyszedł, by wziąć ją na obchód, rozpętałaby się histeria.

Marco popatrzył na dziecko z nieukrywaną dumą i uśmiechnął się, zadowolony z usłyszanych słów.

- Rzeczywiście - zgodził się - zachowuje się, jakbym musiał jej pilnować.

- Myślę, że to przez twój ogień. - Rida patrzyła, jak mała Lerena opiera główkę na ramieniu pirata i mruży sennie oczy, a na jej twarzy odbija się błękitny blask płomieni. Nie puściła palca chłopaka, cały czas go ściskając. - Czuje się przy nim bezpiecznie, Marco, dlatego cieszy ją jego widok.

Ciemne oczy pirata błysnęły i uśmiechnął się radośnie. W głowie odbijały mu się słowa ojca o imieniu Lereny a on wreszcie wpadł na coś, co będzie odzwierciedlało idealnie relację z dzieckiem. W końcu on ją znalazł, miał pełne prawo od ojca do nadania tego imienia.

- Zafira - wymówił po cichu, jakby do siebie, i rzucił kobiecie porozumiewawcze spojrzenie, po czym odprowadził ją do kajuty i położył Lerenę spać.

Wychodząc na pokład czuł ten sam błogostan, jak wtedy, gdy dziecko ścisnęło jego palec pierwszy raz na plaży.    

Taaaak... No mniej więcej tak to było. Co to ja jeszcze chciałam? W ramach kary za długą nieobecność będzie mały spojler. Kto bogatemu zabroni.

 
Po chwili rozejrzała się wokół, przekręciła na brzuch i poczęła raczkować w kierunku Marco i Namura, a za nią podążyła Rida. Cudem, rybolud ich nie zauważył, tak był pochłonięty rozmową, i dopiero szarpnięcie za nogawkę zwróciło jego uwagę. Spojrzał w dół i zastygł, widząc maleńką Lerenę dotykającą błoniastych płetw. Podniosła na niego zdziwiony wzrok i roześmiała się dźwięcznie, po czym poklepała prawą płetwę i wyciągnęła rączki do góry.

- Chce na ręce - poinformowała uśmiechnięta Rida, wychylając się zza pleców ryboluda. 

- A... Ale ja nie mogę... - zaprzeczył zachrypniętym głosem i cofnął się o krok, na co Lerena znów poraczkowała w jego stronę.

- Jej wysokość nie zna takiego słowa jak nie, yoi - zaśmiał się Marco i w duchu pogratulował dziecku zmyślności. Kierowała się instynktem i swoją krótką wędrówką mogła zrobić coś niezwykłego. - Bierz tą despotkę na ręce, albo wymusi na ojcu rozkaz i nie będziesz miał wyjścia. 
- Marco... Ja nie mogę... Ona jest taka malutka... - protestował urywanym głosem, pokazując ostre zęby w geście zdumienia. Lerenie przestało się podobać długie czekanie, stęknęła ponaglająco i spróbowała się podnieść. Gdy wreszcie stanęła z wyciągniętymi do Namura rączkami, a ten cofnął się aż pod falszburtę, dziewczynka postawiła w jego stronę pierwszy krok. Marco wstrzymał oddech, Rida zastygła, a dziecko parło na przód, krok po kroczku, do ryboluda, gaworząc do siebie, jakby zapowiadała uciekającemu, że go dogoni. 
Nie uszła sześciu kroków, a nogi się pod nią ugięły i usiadła, lecz po chwili ponownie się podniosła i znów zrobiła kilka kroków. 
Namur schylił się i podniósł ją powoli, nie pojmując dlaczego kruszyna nie uciekała z płaczem. Dlaczego zmusiła go do przyjęcia odpowiedzialności za jej bezpieczeństwo. A zrobiła to z uśmiechem i dziecięcą ufnością, sprawiając, że rybolud zupełnie skapitulował. Wpatrywał się przez chwilę w złote oczy dziewczynki i czuł, że cała złość i żal do ludzi za nienawiść i nieufność topnieje. Małe rączki dziewczynki leczyły rany w duszy, które wyrządzili inni, Namur z niedowierzaniem spojrzał najpierw na Marco a potem na Edwarda.
- Tak, właśnie to chce nam wszystkim powiedzieć, yoi. Dzieci nie rodzą się z nienawiścią, uczą się jej.
- Ona... ona jest taka malutka... Tycia - wyszeptał Namur, podtrzymując dziecko obiema rękami. Jej rączki badały grubą szyję, jeden palec dźgnął go w skrzela, inny w policzek, a potem Lerena wzięła się za badanie szczęki i nieporadnym gestem nakazała ryboludowi rozdziawić paszczę, co ten natychmiast uczynił.
- Ej, ej, ej, gdzie pchasz tę tycią głowinę, yoi? - Marco zareagował natychmiast i cofnął Lerenę, która chciała dokładnie zbadać możliwości namurowych szczęk. - Namur, nie otwieraj gęby, pokaleczysz ją przypadkiem.



4 komentarze:

  1. Nooooo. I to jest to na co czekałam. Jezu, pisz więcej takich rozdziałów, a warto będzie czekać. To chyba jeden z Twoich najlepszych. Propsy, serio.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czyli musze już na ban zaczac patzrec One piece, bo przepadam. Ty mnie wyedukujesz animecyjnie Ci powiem. Narazie tylko podziwiam styl. Ciagle mi w glowie siedzi prolog, wiesz.
    Tylko sie kurwa zastanawiam, gdzie do cholery sa moje komentarzepod poprzednimi wlasnie rozdzialem prologiem?! No ja nie wierze. Mowilam juz ze kurwy z blogspotu powiesze za jaja? Jeszcze dzis.

    OdpowiedzUsuń
  3. Naprawdę świetne opowiadanie, czekam na dalsze rozdziały.

    OdpowiedzUsuń
  4. To... kiedy kolejny rozdział?

    OdpowiedzUsuń