-
Chciałaś władzy na oceanie, więc daję ci ją. Nie utoniesz, choćbyś znalazła się
w najgłębszej toni tego świata. – Jego głos nabierał siły i ostrości z każdym
wypowiadanym słowem, powietrze zgęstniało odrobinę i wibrowało, dając znak, że
dzieje się coś nienaturalnego. – Na twój rozkaz zjawi się sztorm. - Szept fal
przerodził się w ich krzyk, uderzały ze złością o piaszczysty brzeg, jakby były
zapowiedzią nadchodzącej wściekłości potęgi Grand Line. – Będziesz ponad szkwał
i wir, daję ci możność wydawania poleceń oceanowi, który stworzyłem. – Nachylił
się w moją stronę, mrużąc groźnie powieki. – Pierwszy warunek został spełniony.
Pozornie
ocean się uspokoił, by po chwili wydać z siebie donośny bulgot, i choć nie
widziałam, wiedziałam że coś wynurza się z głębin.
- Daję
ci najszybszy statek pływający po tych wodach – Banshee, będzie marą twoich
wrogów. Załogę stu skazańców, którzy przed laty zawarli ze mną podobne twojemu
pakty, także oddaję pod twoje rozkazy. Nie będą żywi lub martwi, nie zobaczą
więc śmierci.
-
Wskrześ mojego…! – Próbowałam wyegzekwować trzeci warunek, ale Jones syknął ze
złością.
- By go
wyciągnąć, musisz popłynąć do Luku sama! – Oszalał ze szczętem! Albo to ja
oszalałam, skoro postawiłam przed sobą zadanie znalezienia piekła!
- Jak?!
-
Dostałaś statek i załogę, masz władzę nad oceanem i Diabelski Owoc – cedził z
wyraźną przyjemnością – a mimo to, jak piekielne stworzenie, domagasz się
więcej. Więcej, niż możesz przyjąć i więcej, niż możesz znieść. Ludzkie serce nie
zna umiaru, nie potrafi wyznaczać granic. Twoje serce, Emeral D. Ralagan, jest
przesiąknięte chciwością, jak serce diabła – wyszeptał i po krótkiej chwili
nakreślił na piasku, wśród całkowitej ciszy, niewielką mapę, złożoną niemal w
całości z trójkątów i kół. – Jesteś gwiazdołapem, znajdziesz drogę.
Gdy
podniosłam wzrok, Jonesa nie było. Zostałam sama z nowym uczuciem grającym w
duszy – z poczuciem wygranej.
- Wyżłopała prawie pół
litra mleka. Pół. Litra.
- Dzieciaki chyba dużo
jedzą, yoi.
- To jest dalej pół
litra.
- Zamknij się w końcu,
cholerny hipokryto.
- Milczeć szczeniaki! -
Tubalny głos Białobrodego uciszył sprzeczkę i rozbudził usypianą przez Jozu
dziewczynkę. Edward nadal nie podjął decyzji w sprawie dziecka, choć Marco
wydawało się, że wiedział, o czym ojciec myślał.
Mała wierzgnęła,
niezadowolona z wyrwania jej z półsnu, i była gotowa się rozpłakać, ale
ostatecznie zamachała rączkami i znów zamknęła oczy, pozwalając na kołysanie w
potężnych ramionach pirata. Atmosfera była cokolwiek napięta i Thach poznał to
po wstrzymanym oddechu, który był udziałem wszystkich na pokładzie gdy tylko
dziecko się poruszyło.
- Więc mówisz, że była
sama. - Białobrody mówił powoli, z charakterystycznym akcentem z Północnego
Błękitu, kładącym nacisk na twarde dźwięki. Żółte oczy spojrzały na Marco,
który mierzył Thacha wściekłym spojrzeniem.
- Ta, całkiem sama, yoi
- odparł, po czym podniósł wzrok na ojca i podrapał się po podgolonej głowie. -
No jaki byłby sens jakbym ją wziął od rodziców czy coś? Nie bawię się w niańkę,
staruszku.
- Mógłbym kazać wam
znaleźć jej rodzinę, bo z pewnością dziecina pochodzi z Bethesdy - rzekł w
zamyśleniu Newgate, i popukał palcem w podłokietnik fotela - ale obawiam się,
iż ponownie byliby ją porzucili. Niemniej, statek piracki nie jest miejscem dla
dziecka. Musimy znaleźć jej dom na tej wyspie, ktoś na pewno się nią zajmie.
- Gdyby ktoś miał się
nią zająć, to dzieciaka nie byłoby na plaży, staruszku.
Fossa, dotąd siedzący
cicho, popatrzył na ojca znad cygara i wypuścił z ust kłąb dymu. - Poza
tym Bethesda nie należy do najbogatszych wysp, kto chciałby brać jeszcze jedną
gębę do wykarmienia, zwłaszcza, że potrafi wypić pół litra mleka? - Pirat
popatrzył na nadąsanego Thacha który już zbierał się do odpowiedzi, ale Edward
nie dopuścił go do głosu.
- Innymi słowy chcesz
zabrać tę kruszynkę z nami?
- Pojebało cię, Fossa!
- Siądź, starcze, na
tyłku i się nie wydurniaj!
- Dzieciak na okręcie
Imperatora, pogratulować! - Wszczęły się krzyki i tym razem zaoponowała sama
zainteresowana, rozpłakując się donośnie.
- Zawrzyjcie gęby, ona
płacze przez wasze darcia! - Reprymenda Jozu odniosła tylko taki skutek, że
dziewczynka krzyknęła jeszcze głośniej, jakby chciała zademonstrować siłę
swojego maleńkiego gardełka.
- Zanieś ją do kajuty
Pierwszej Dywizji.
- Co? Dlaczego akurat
tam, yoi?! - Marco spojrzał na ojca szeroko otwartymi oczami, lecz już po
chwili skapitulował i mruknął coś pod nosem. Jozu wstał ale dziecko ani na
chwilę nie przestało płakać, co doprowadziło Thacha niemal do szewskiej pasji.
- Daj mnie tego potwora.
- Przejął płaczącą i złorzeczył pod nosem całemu rodzajowi ludzkiemu, niosąc
dziecko do wskazanej kajuty. - Wszystkie jesteście takie same: jak czegoś
nie dostaniecie to najlepiej się rozbeczeć. Świat rozwalicie któregoś dnia i to
będzie oczywiście wina Bogu ducha winnych facetów. Wyrzucę cię za burtę. Jak
dorośniesz i gdzieś cię spotkam, to dostaniesz takie lanie...! - Dziwnym trafem
dziecko uspokajało się, jakby wiedząc, że się do niego mówi. Thach stanął
niezdecydowany na schodkach wiodących pod pokład i obejrzał się przez ramię. -
A jak szczeniara w ogóle ma na imię? - Widząc skonsternowane wyrazy na
twarzach pozostałych wzruszył ramionami i odszedł, jakby pytanie nigdy nie
padło.
Marco zwlekł się
ze swojego hamaku z samego rana, mając świadomość, że ktoś na niego patrzy i
dopiero po kilku minutach zobaczył wielkie, złotawego koloru oczy znalezionej
dziewczynki.
- Czego tam, mątwo?
Głodna jesteś? - Uśmiechnął się pod nosem, gdy dziecko zabulgotało radośnie i
głośno pisnęło, gdy tylko wziął je na ręce. - Thach da ci mleka, tylko go nie
opij za bardzo. A jak zacznie szczekać, to mi powiedz... W jakikolwiek sposób
chcesz.
Odkąd położył się spać,
w głowie echem odbijały się słowa Thacha dotyczące imienia dziewczynki, do
czego Marco starał się nie przykładać większej wagi. Spędził jednak na morzu
już kilka lat i wiedział, że tylko rzeczy bez znaczenia nie mają imion. A tych
na świecie brak.
Nakarmienie małej nie
było problemem, ten pojawił się, gdy dziecko trzeba było przewinąć i jakoś nikt
nie chciał się tego podjąć. Ostatecznie sprawę rozwiązał Izou i ubrał małą w
naprędce sfastrygowaną pieluchę oraz niewymiarową koszulinę. Dziewczynka
wydawała się zadowolona z takiego obrotu sprawy i oznajmiła to donośnym
bulgotem, oczywiście po śniadaniu. Fossa na kilka minut odłożył cygaro, czwarte
tego ranka, i bujał dziecko w ramionach, śmiejąc się pod nosem, gdy dziewczynka
radośnie wyciągała w jego stronę ręce. Ale prawdziwego ataku radości doznała
dopiero, gdy znalazła się na rękach Białobrodego i radosny śmiech dziecka
usłyszeli wszyscy zebrani.
Edward patrzył na
wierzgającą małą z dziwnym rozrzewnieniem w żółtych oczach i z pewnym
zadowoleniem przyjął fakt, że niemowlak ostrzegawczo krzyczał, gdy tylko
Imperator chciał przekazać ją komuś innemu.
- Zostanie tutaj, a wy
znajdźcie kogoś, kto będzie coś o niej wiedział - zdecydował, przysuwając
malucha do swojej twarzy i czując jak małe rączki dziecka szarpią za długie,
białe wąsy. Marco czuł, że ojciec, nim odda dziecko, upewni się, że mała będzie
w dobrych rękach. Szczególnie po tym, co usłyszały dwie dywizje na odchodnym:
- Będzie miała na imię
Lerena.
Dwie godziny później w
porcie w którym cumował statek-matka Białobrodego pojawił się Marco z Shawem -
porucznikiem Pierwszej Dywizji - oraz kobietą, której ubiór informował o
należności do wspólnoty Bethesdy. Szła wyprostowana po trapie, unikając
kontaktu wzrokowego z kimkolwiek, a na widok siedzącego pod masztem
Białobrodego - zbladła. Czuła na sobie spojrzenia najpotężniejszej załogi na
świecie i nie było to komfortowe. Obserwowali uważnie każdy ruch, choć udawali
niezainteresowanych jej obecnością.
Na mostku po lewej stał
Namur, na którego widok kobieta zamarła i nieomal się cofnęła. Rybolud kłapnął potężnymi
szczękami z niesmakiem i się odwrócił, a spojrzenia świadków stały się
chłodniejsze.
- Nie ma się czego bać.
- Usłyszała przy uchu i ciężko przełknęła, nie mogąc opanować strachu na widok
ryboluda. Niebieskawa skóra i rekini wygląd jawiły się groteskowymi w
towarzystwie ludzi, choć tylko jej się tak wydawało. Oni - załoga - zupełnie
nie zwracali na to uwagi. Wyczuwało się pełną akceptację dla odmienności Namura
i mimowolnie kobieta poczuła szacunek do nich, oraz pogardę dla swojego strachu.
Rozpoznała Fossę -
barczystego pirata o którym mówiło się, że wypalił jedną piątą światowego
tytoniu. Jego list gończy dotarł na Bethesdę dawno temu z pobliskiej wyspy
Szklanej Forsycji, z której według plotek Fossa pochodził.
W tłumie dostrzegła
zaciekawione spojrzenia, żadna twarz nie wyrażała chęci skrzywdzenia
nowoprzybyłej, czego się obawiała idąc do portu. Z początku ciężko jej było
uwierzyć w słowa Marco o znalezionym dziecku. W końcu piraci nie cechowali się
delikatnością i ci, których znała, prędzej zabiliby maleństwo, niż wzięli je na
statek. Lecz im dłużej mówił, z nonszalancją opisując dziewczynkę i jego
reakcję na jej płacz, zaczynała mu wierzyć i z zainteresowaniem przyjęła fakt,
że znajda miała żółte oczy. Marco opisywał je jako złote, ale mężczyźni, według
niej, nie mieli ani krztyny umiejętności w określaniu kolorów. Postanowiła
ocenić to sama.
- Staruszku, to Rida. -
Wezwana zgięła się w pasie z szacunkiem, a gdy się wyprostowała, jej wzrok
mimowolnie pomknął do źródła radosnego, dziecięcego śmiechu. Lerena, na
czworakach, kiwała się w przód i w tył, po czym gaworząc po swojemu włożyła dwa
paluszki do ust i pisnęła w zachwycie. Wszystko to działo się u stóp Edwarda i
Rida w duchu stwierdziła, że to małe dziecko jest w najbezpieczniejszym miejscu
na świecie.
Kobieta stała prosto, z
rękami opuszczonymi wzdłuż ciała, i tylko dłonie zaciśnięte w pięści były
oznaką zdenerwowania. Subtelne, chłodne rysy twarzy nie zdradzały niczego,
podobnie ciemne, głębokie oczy. Gdy Marco ją przedstawił, wąskie usta drgnęły,
jakby chciały rozgłosić całemu światu faktyczne przerażenie, lecz opanowała się
szybko i przełknęła ciężko.
- Boi się - skomentował
Haruta do Fossy, obserwując całe wydarzenie z miejsca na falszburcie. Fossa
strzepnął popiół z cygara do wody i zaśmiał się krótko.
- Nic dziwnego. Jak
widzisz takiego olbrzyma, że mógłby jednym ruchem zmieść cały batalion, to
ścina ci się krew.
- I myślisz, że damy jej
Lerenę?
- A to już inna kwestia.
Żółte oczy Imperatora
obejrzały uważnie kobietę po czym rozległ się głęboki, spokojny głos, tchnący w
Ridę jeszcze większy szacunek. Nie miała trudności z wyobrażeniem sobie, jaką
panikę w szeregach wroga siał Edward, gdy wydawał swoim dywizjom rozkaz
ataku.
- Chcesz się zająć tą
kruszyną? - Ponownie ciężko przełknęła i z całej duszy pragnęła, by jej
głos nie zadrżał, lecz stojąc przed Najpotężniejszym człowiekiem na świecie nie
potrafiła odegnać strachu. Potęga bijąca od Edwarda była przytłaczająca, Ridzie
wydawało się, że jeśli zostanie dłużej na pokładzie Moby Dicka, to się udusi.
Jak więc to dziecko tak
radośnie gaworzyło i raz po raz, bez strachu, uderzało w czarny but Imperatora,
domagając się uwagi? Mała powinna być, zdaniem Ridy, przerażona tak bardzo, by
nawet nie płakać!
- Twój syn, szanowny
kapitanie Newgate - zaczęła powoli, odchrząkując - powiedział mi, że znalazł
dziecko na plaży tej wyspy. Powiedział, że dziewczynka ma w jego ocenie kilka
miesięcy i złote oczy. Czy mogę ją zobaczyć? - Wiedziała, że na pokładzie
statku Imperatora nie może pozwolić sobie na lekceważenie, a każde słowo musi
być dobrze przemyślane. Cała jej wiedza o Edwardzie i jego załodze opierała się
na plotkach: Białobrody był cierpliwy i wiele wybaczał, ale podobno nie przeżył
nikt, kto pozwolił sobie na uchybienie jego synom.
Edward od kilku chwil
nie patrzył na nią, poświęcając swoją uwagę Lerenie, lecz na pytanie kobiety
żółte oczy ponownie na niej spoczęły. Przez dłuższy czas kapitan milczał, jakby
rozważał możliwość ataku ze strony Ridy, a jego spojrzenie stwardniało. Chciała
się cofnąć ale po prostu struchlała. Był to ten rodzaj strachu z którym budzimy
się w środku nocy i słyszymy jakiś odgłos, po czym zamieramy i nie jesteśmy w
stanie nawet oddychać. Czuła, że tym pytaniem wzbudziła jego czujność, choć nie
miała pojęcia dlaczego. W swojej ocenie nie powiedziała niczego złego, ale
twarz Imperatora mówiła coś zupełnie innego.
- Marco. - Wywołany
pirat podszedł do ojca i przejął małą, bez słów rozumiejąc, że Imperator nie
zgadza się na powierzenie podopiecznej obcej kobiecie, a przynajmniej nie w
tamtej chwili. Rida także to wyczytała i uprzejmie nie wyciągnęła rąk do
dziecka, lecz przyglądała się bardzo uważnie.
- Ma jedenaście lub
dwanaście miesięcy - oznajmiła przerywanym głosem, siląc się na uśmiech i
patrząc jak dziecko wyciąga rączkę w stronę długiego naszyjnika. - Ale kolor
jej oczu nie jest naturalny, szanowny kapitanie Newgate.
- Demon nie bachor,
mówiłem wam od początku! - Zawołał Thach i zwrócił się do Marco. - Po cholerę
żeś ją stamtąd brał? Kłopoty z tego tylko są.
- Co masz na myśli
mówiąc to? - Edward oparł głowę na zgiętej ręce i czekał cierpliwie, ignorując
złorzeczenie Thacha. Jozu coś mruknął pod nosem i trzepnął siedemnastolatka w
głowę, uciszając go.
- Każde dziecko -
podkreśliła - rodzi się z niebieskimi oczami. Potem się zmieniają i może to
trwać aż do trzeciego roku życia. Ale ona...
- Lerena - poprawił
Białobrody, na co Rida znów się ukłoniła z szacunkiem.
- Wybacz mi - poprosiła.
- Lerena jest wyjątkiem, jak widać. A jej wyjątkowość nie zostanie przyjęta na
Bethesdzie. Dziecko pochodzi z Północnego Błękitu, tylko tam dzieci mają złoty
kolor tęczówek, o czym sam wiesz, szanowny kapitanie Newgate. - Rida podała
dziecku naszyjnik - długi, złoty łańcuszek z krzyżem - i patrzyła jak
dziewczynka ściska go mocno, patrząc na Marco.
- Nie mogę jej zostawić
tutaj, rozumiem - zgodził się Białobrody. - Jednakże na Nowym Świecie jest
mnogość wysp, na pewno znajdzie się dla niej miejsce.
- Mogę się nią zająć,
jeśli sobie tego życzysz - zaoferowała szybko, widząc w tym okazję na opuszczenie
rodzinnej wyspy. - Ale nie tutaj. Odmienność nie jest lubiana przez ludzi w
zamkniętych kręgach, tak jak Bethesda.
Newgate milczał, ważąc w
myślach jej słowa, a jego spojrzenie wydawało się mówić, że wiedział, o co
chodziło Ridzie. Jakby wiedział, że kobieta chce go wykorzystać do swoich
celów.
- Bądź gotowa do
wieczora. Zabierzemy cię na Turmalin, to jedna z moich wysp. Dopłyniemy tam za
kilka tygodni. Czegokolwiek potrzebuje Lerena lub potrzebujesz ty - dodał po
chwili i spojrzał na Marco, który bezskutecznie próbował nakłonić dziecko do
puszczenia fioletowej koszuli - moi synowie się tym zajmą.
Zabawnym wydawało się
Ridzie podejście Thacha do Lereny. Siedząc w kuchni okrętowej, nazywanej
potocznie kambuzą, patrzyła jak przebiega proces karmienia małej i nie mogła
się nie uśmiechać, widząc delikatność pirata maskowaną złością. Siedemnastolatek
z żółtą apaszką na szyi, która wybitnie interesowała dziecko, karmił małą z
butelki ciepłym mlekiem, chodząc po całym pomieszczeniu. Ogromnym, należało
dodać, jak wszystko na Moby Dicku. Była północ, a światła Bethesdy zniknęły w
ciemności godzinę wcześniej, upewniając Ridę, że jest wystarczająco daleko by
odetchnąć.
- Wyglądasz, jakbyś się
cieszyła, że jesteś tak daleko od domu - zagaił Thach, i gdyby nie mała Lerena
na rękach, pewnie przysiadłby się do Ridy i próbował flirtować. Kobieta
pokiwała głową, nie spuszczając wzroku z dziecka, ale nie pociągnęła tematu. -
W sumie nic dziwnego, po co mieszkać na wyspie skoro można pływać po Nowym
Świecie.
- Długo tu jesteś? -
Oddała pytanie, kierując rozmowę na niego, by jak najmniej opowiadać o sobie.
- Rok, staruszek mnie
przygarnął. Okradłem lokalnego burmistrza i połamałem mu dwa żebra -
wyszczerzył się radośnie, zarażając tym Ridę. - Mieli mnie wychłostać ale wtedy
zjawił się ojciec. - Wskazał głową na wejście na pokład, mając na myśli
Edwarda. - No i uciął sobie ze mną pogawędkę. Potem zaproponował mi
przyłączenie się, a że nie miałem niczego lepszego to się zgodziłem. Pierwszego
dnia dostałem taki wpierdol od Marco, że nie mogłem chodzić i zostaliśmy braćmi
- wyznał z rozbrajająco szczerością, bez pretensji w głosie. Rida roześmiała
się cicho, wyobrażając sobie jak blondyn ze znudzoną miną łoi thachową skórę.
- To musiał być widok.
- Był. Kobieto,
myślałem, że umrę... - urwał, patrząc na Lerenę, która odmówiła mleka i ziewnęła. - Czego mątwo? Nie chcesz już? To teraz spać.
Mogłabyś przekimać cały rejs i nie żreć przez cały czas. Mam dość twojego
krzyku i... - Ponownie mu przerwała, ziewając, na co Thach ułożył ją w pozycji
pionowej, jak wcześniej kazała mu nowa opiekunka, i poklepywał małą po plecach.
- Zabiorę ją jeśli
chcesz - zaoferowała się Rida, co chłopak przyjął z zadowoleniem i oddał
Lerenę. - Pójdziemy spać, tak?
- Nie waż się drzeć. I
nie dostaniesz więcej żarcia aż do śniadania, słyszałaś?
Dziewczynce w odpowiedzi
się odbiło, co zadowoliło Thacha w zupełności, po czym Rida wyszła, uśmiechając
się pod nosem przekonana, że cały rejs do Turmalinu będzie jedną wielką
przygodą.
- Uważam, że powinieneś
dać jej drugie imię.
Edward obserwował, jak
Rida spaceruje z Lereną na rękach po pokładzie, coś do niej mówiąc, i rozmawiał
z Marco. Blondyn spojrzał najpierw na ojca, a potem na kobietę z dzieckiem i
wzruszył obojętnie ramionami.
- Jakoś nie mam daru do
nadawania imion, staruszku.
- A jednak to ty ją
znalazłeś, powinna więc dostać coś, co będzie jej o tym przypominało.
Newgate odchylił się na
fotelu i wziął głęboki wdech. Nagrzane słońcem powietrze pachniało oceanem,
czyste niebo wyglądało jak zaproszenie do długiego rejsu, a łagodny plusk fal
rozbijających się o kadłub brzmiał jak symfonia. Kilku podoficerów grało na
dziobie w karty, nic sobie nie robiąc z wczesnej pory i solidnie popijali wódką
kolejne partie. Marco patrzył na nich przez chwilę po czym zdecydował się
pogonić ich do roboty, ładownia potrzebowała małego przemeblowania.
Ponad to na pokładzie,
jak zwykle zresztą, panował gwar dnia codziennego. Marshall i Thatch o coś się
spierali, Fossa i Jozu siłowali się do wtóru dopingu kilkunastu członków
czterech dywizji, ktoś inny głośno opowiadał o ostatnim rejsie na Wyspę
Ryboludzi.
- I to imię ma być tym
czymś, yoi? Nazwałeś ją Lereną i myślisz, że będzie pamiętała kim jesteś? -
zapytał na odchodnym.
- Lerena to
najpiękniejsze imię na ziemi, i będzie pamiętała. Czuję się trochę jak jej
ojciec, więc nie omieszkam spotykać jej. Co jakiś czas - dodał po chwili
Edward. - Tylko rzeczy bez znaczenia nie mają nazwy, synu. Daj jej imię, które
zawsze będzie kojarzone z tobą.
W chwilę później Rida
zbliżyła się do masztu z pochyloną głową, a dziewczynka wyciągnęła rączki w
stronę Edwarda. Gdy Imperator wziął ją do siebie, przetarła oczy i ziewnęła.
Gwar, jakby za rozkazem,
cichł, i gdy zabrzmiał głos Białobrodego, wszyscy go usłyszeli.
- Ach, tak, raczysz
uciąć sobie drzemkę przed obiadem, malutka? Śpij więc bezpiecznie. - Osłonił ją
połą kapitańskiego płaszcza od wiatru i słońca, a Lerena niemal natychmiast
zasnęła. - Rzecz niezwykła, że człowiek potrafi stworzyć taką kruszynę i
zostawić ją na pastwę losu - zaczął i Rida nie miała wątpliwości, że Imperator
mówił do niej. - Nie mogę wyjść z podziwu, że jest taka filigranowa i została
zupełnie sama.
- Nie jest sama -
odważyła się zaprzeczyć. - Ma przecież was, uratowaliście ją. Obiecuję, że
będzie o tym pamiętała do końca życia.
Mniej więcej po tygodniu harmonogram dnia został ustalony przez wykazującą
despotyzm Lerenę. Budziła się wcześnie rano, po śniadaniu Marco zabierał ją na
obchód statku i złapał się na tym, że rozmawia z gaworzącym maluchem o
poważnych sprawach jak załadunek, rachunki i kierunek rejsu. Później
przekazywał ją ojcu na czas południowej drzemki, a po obiedzie Lerena
raczkowała po pokładzie pod czujnym okiem Ridy i stała się centrum ogólnego
zainteresowania, co bardzo ją cieszyło. W tych pierwszych dniach dziecko
poznawało wszystkich na statku matce, musiało więc dojść do incydentu z drugim
imieniem, a zaczęło się to mniej więcej tak:
Po kolacji Lerena nie
zamierzała iść spać i obwieściła to donośnym krzykiem, gdy tylko Rida ułożyła
ją w hamaku w kajucie. Wierzgała i płakała dopóki kobieta nie wzięła jej z
powrotem na ręce, ale z oczywistych powodów na pytanie "co się dzieje"
nie odpowiedziała. Uspokoiła się trochę, lecz wielkie łzy w złotych oczach dalej
błyszczały i szlochała po cichutku, kiedy opiekunka postanowiła wynieść ją na
kilka chwil na pokład. Gwar załogi zawsze uspokajał dziecko, nie mówiąc o
kołysaniu na rękach kapitana, ale Edward drzemał w swojej kajucie i Rida nigdy
nie odważyłaby się go budzić. Co do załogi, to większość zebrała się tamtego
dnia w kambuzie i urządzili sobie karciany wieczór, więc przeładowane dymem
tytoniowym i oparami alkoholowymi powietrze nie było odpowiednie dla
dziewczynek w jedenastym miesiącu życia.
Rida przespacerowała się
po pokładzie Moby Dicka, od mostka do dziobu, ale Lerena dalej pochlipywała i
co jakiś czas wszczynała ostrzegawcze krzyki, jakby chciała płakać ale nie była
do końca pewna, czy przyniesie to zamierzony skutek.
- Co ci się nie podoba,
kochanie? Dlaczego nie chcesz iść spać? - pytała opiekunka, nie oczekując
odpowiedzi od dziecka, i dopiero błękitne światło sprawiło, że Lerena zamilkła
zupełnie. Patrzyła ponad głową Ridy i powoli opuszczała wzrok, w miarę jak
błękitny płomień spływał łagodnie z fokmasztu na pokład.
- I co my tutaj mamy?
Nie śpisz o tej porze, yoi? - Spokojny głos Marco był podszyty śmiechem i kiedy
stanął na przeciwko kobiety, dostrzegła ukryty uśmiech w ciemnych oczach.
Lerena wyciągnęła do niego ręce, a Władający nie odważył się odmówić. - Znowu
się panoszysz i nie pozwalasz Ridzie spać - poczynił łagodną wymówkę i podał
dziecku palca.
Rida przyglądał się
przez chwilę, nie wiedząc, czy powinna przyznać się na głos do swoich myśli,
ale miała wrażenie, że Marco był trochę doroślejszy od Thacha i przyjąłby jej
słowa.
Gdy ręka pirata
zajarzyła się błękitnym płomieniem, mała roześmiała się głośno i patrzyła jak
zaczarowana na niezwykłe zjawisko, próbując objąć ogień drugą rączką.
- Przywykła do was -
odezwała się cicho Rida, obserwując Lerenę.
- A dlaczego nie, w
końcu jesteśmy teraz jej... rodziną, yoi - przyznał w zamyśleniu, obserwując poczynania małej.
Kiwnęła głową i zamilkła
na chwilę.
- Ale ty wydajesz się
być jej najbliższym. - Dostrzegła jego zainteresowane spojrzenie i dokończyła:
- Milknie, gdy cię widzi, a kiedy nie patrzysz, to woła. Wydaje się
zaniepokojona gdy cię nie ma i obawiam się, że gdybyś kiedyś nie przyszedł, by
wziąć ją na obchód, rozpętałaby się histeria.
Marco popatrzył na
dziecko z nieukrywaną dumą i uśmiechnął się, zadowolony z usłyszanych słów.
- Rzeczywiście - zgodził
się - zachowuje się, jakbym musiał jej pilnować.
- Myślę, że to przez
twój ogień. - Rida patrzyła, jak mała Lerena opiera główkę na ramieniu pirata i
mruży sennie oczy, a na jej twarzy odbija się błękitny blask płomieni. Nie
puściła palca chłopaka, cały czas go ściskając. - Czuje się przy nim
bezpiecznie, Marco, dlatego cieszy ją jego widok.
Ciemne oczy pirata
błysnęły i uśmiechnął się radośnie. W głowie odbijały mu się słowa ojca o
imieniu Lereny a on wreszcie wpadł na coś, co będzie odzwierciedlało idealnie
relację z dzieckiem. W końcu on ją znalazł, miał pełne prawo od ojca do nadania
tego imienia.
- Zafira - wymówił po
cichu, jakby do siebie, i rzucił kobiecie porozumiewawcze spojrzenie, po czym
odprowadził ją do kajuty i położył Lerenę spać.
Wychodząc na pokład czuł
ten sam błogostan, jak wtedy, gdy dziecko ścisnęło jego
palec pierwszy raz na plaży.
Taaaak... No mniej więcej tak to było. Co to ja jeszcze chciałam? W ramach kary za długą nieobecność będzie mały spojler. Kto bogatemu zabroni.
Po chwili rozejrzała się
wokół, przekręciła na brzuch i poczęła raczkować w kierunku Marco i Namura, a
za nią podążyła Rida. Cudem, rybolud ich nie zauważył, tak był pochłonięty
rozmową, i dopiero szarpnięcie za nogawkę zwróciło jego uwagę. Spojrzał w dół i
zastygł, widząc maleńką Lerenę dotykającą błoniastych płetw. Podniosła na niego
zdziwiony wzrok i roześmiała się dźwięcznie, po czym poklepała prawą płetwę i
wyciągnęła rączki do góry.
- Chce na ręce -
poinformowała uśmiechnięta Rida, wychylając się zza pleców ryboluda.
- A... Ale ja nie
mogę... - zaprzeczył zachrypniętym głosem i cofnął się o krok, na co Lerena
znów poraczkowała w jego stronę.
- Jej wysokość nie zna
takiego słowa jak nie, yoi - zaśmiał się Marco i w duchu pogratulował dziecku
zmyślności. Kierowała się instynktem i swoją krótką wędrówką mogła zrobić coś
niezwykłego. - Bierz tą despotkę na ręce, albo wymusi na ojcu rozkaz i nie
będziesz miał wyjścia.
- Marco... Ja nie
mogę... Ona jest taka malutka... - protestował urywanym głosem, pokazując ostre
zęby w geście zdumienia. Lerenie przestało się podobać długie czekanie,
stęknęła ponaglająco i spróbowała się podnieść. Gdy wreszcie stanęła z
wyciągniętymi do Namura rączkami, a ten cofnął się aż pod falszburtę,
dziewczynka postawiła w jego stronę pierwszy krok. Marco wstrzymał oddech, Rida
zastygła, a dziecko parło na przód, krok po kroczku, do ryboluda, gaworząc do
siebie, jakby zapowiadała uciekającemu, że go dogoni.
Nie uszła sześciu
kroków, a nogi się pod nią ugięły i usiadła, lecz po chwili ponownie się
podniosła i znów zrobiła kilka kroków.
Namur schylił się i
podniósł ją powoli, nie pojmując dlaczego kruszyna nie uciekała z płaczem.
Dlaczego zmusiła go do przyjęcia odpowiedzialności za jej bezpieczeństwo. A
zrobiła to z uśmiechem i dziecięcą ufnością, sprawiając, że rybolud zupełnie
skapitulował. Wpatrywał się przez chwilę w złote oczy dziewczynki i czuł, że
cała złość i żal do ludzi za nienawiść i nieufność topnieje. Małe rączki
dziewczynki leczyły rany w duszy, które wyrządzili inni, Namur z
niedowierzaniem spojrzał najpierw na Marco a potem na Edwarda.
- Tak, właśnie to chce
nam wszystkim powiedzieć, yoi. Dzieci nie rodzą się z nienawiścią, uczą się
jej.
- Ona... ona jest taka
malutka... Tycia - wyszeptał Namur, podtrzymując dziecko obiema rękami. Jej
rączki badały grubą szyję, jeden palec dźgnął go w skrzela, inny w policzek, a
potem Lerena wzięła się za badanie szczęki i nieporadnym gestem nakazała
ryboludowi rozdziawić paszczę, co ten natychmiast uczynił.
- Ej, ej, ej, gdzie
pchasz tę tycią głowinę, yoi? - Marco zareagował natychmiast i cofnął Lerenę,
która chciała dokładnie zbadać możliwości namurowych szczęk. - Namur, nie
otwieraj gęby, pokaleczysz ją przypadkiem.
Nooooo. I to jest to na co czekałam. Jezu, pisz więcej takich rozdziałów, a warto będzie czekać. To chyba jeden z Twoich najlepszych. Propsy, serio.
OdpowiedzUsuńCzyli musze już na ban zaczac patzrec One piece, bo przepadam. Ty mnie wyedukujesz animecyjnie Ci powiem. Narazie tylko podziwiam styl. Ciagle mi w glowie siedzi prolog, wiesz.
OdpowiedzUsuńTylko sie kurwa zastanawiam, gdzie do cholery sa moje komentarzepod poprzednimi wlasnie rozdzialem prologiem?! No ja nie wierze. Mowilam juz ze kurwy z blogspotu powiesze za jaja? Jeszcze dzis.
Naprawdę świetne opowiadanie, czekam na dalsze rozdziały.
OdpowiedzUsuńTo... kiedy kolejny rozdział?
OdpowiedzUsuń