Lerena
nie zamierzała odpuścić i wszyscy zdawali sobie z tego sprawę. Rida od tygodnia
miała problem, żeby ułożyć małą do snu i wcale nie była to wina wyżynających
się zębów. Dziewczynka przeczuwała coś złego i wpadała w histerię jak tylko
Edward znikał z pola widzenia. Podporządkowała sobie i załogę, i kapitana – jej
łóżeczko wstawiono do kajuty Imperatora.
Moby
Dick został ukończony i wyposażony w najnowocześniejsze cuda techniki – system
rur odprowadzający ścieki poza statek, kuchnia dostosowana do potrzeb
tysięcznej załogi, pomieszczenie wykonane w całości z żelaznych płyt pokrytych
farbą nierdzewną a w nich natryski, grodzie wodoszczelne.
Edward
był zadowolony z pracy wykonanej przy pomocy setki ludzi – Moby Dick wyglądał
imponująco i tak okazale, jak nigdy wcześniej. Zarządził przygotowania do
wyjścia z portu i z radością przygarnął do swojej załogi kilku niepokornych
chłopaczków z Wyspy Drewnianych Rąk.
Odpływ
wyznaczono na drugi tydzień miesiąca, do tego czasu załatwiano wszystkie
sprawy, spłacano rachunki, wnoszono zapasy, a Lerena dostała z tej okazji nowe
zabawki. Po prawdzie wolała siedzieć z Edwardem i opowiadać mu po swojemu, z
czego Imperator zaśmiewał się do łez, lub słuchał w skupieniu, ale musiała
dzielić się nim z resztą załogi.
—
Jesteś potworem — wymawiał je Thach, nie mający litości nad zapłakanymi oczami
dziecka, niewrażliwy na jej uśmiech czy czułe poklepywanie. — Ale wiecznie tak
nie będzie... — Postanowił, karmiąc Lerenę warzywną papką. Dziewczynka siedziała
w specjalnie skonstruowanym i wykonanym przez
Fossę foteliku i klaskała wesoło w rączki, przeżuwając bez potrzeby.
Rozglądała się po nowej kuchni z zaciekawieniem i czekała, aż pora karmienia
się skończy i przyjdzie Marco, by zabrać ją na pokład. — Ty myślisz, że
będziesz rządzić, ale, moja droga, świat nie jest taki łatwy. Na tym świecie
rządzi...
—
Tata — zaśmiała się, co wywołało śmiech pirata.
—
No, wyczucia nie można ci odmówić, mątwo.
Rida
dawno zauważyła dziwny wyraz twarzy Imperatora, gdy przychodziło do rozmowy o
Lerenie. Edward w zamyśleniu odpowiadał na jej pytania dotyczące małej, i po
trosze z oporem planował przyszłość, wedle której dziecko miało iść do
najlepszych szkół, uczyć się wielu języków i odpowiednio wyjść za mąż, co z
koneksjami Białobrodego mogło dać rezultaty nie do wyobrażenia. Ale Newgate
jakoś niechętnie na to wszystko patrzył. Zdecydowanie wolał mieć malucha na oku
i w towarzystwie dziecka sam zaczął zachowywać się jak dziecko.
Lerena
powolutku wędrowała po pokładzie, zawsze w asyście kilku piratów i pod czujnym
okiem ojca, który maszerował krok w krok za nią. Największym problemem podczas
tych spacerów było to, że dziewczynka nie dawała sobie włożyć żadnych skarpet
czy butów, bo natychmiast siadała na pokładzie i zawodziła głośno. Rida
złościła się o to, Edward machał lekceważąco ręką i pozwalał małej chodzić
wedle woli, choć raz, gdy słońce wyjątkowo mocno świeciło i deski były
nagrzane, długo rozmawiał z Lereną, aż zgodziła się na założenie sandałków i
łaskawie odbyła spacer od dziobu po fokmaszt. Rida zdawała sobie sprawę, że
zostanie sama z rozpuszczonym dzieckiem i dużo będzie ją kosztowało przywołanie
jej do porządku.
Dziewczynka
nadal, mimo swoich czternastu miesięcy, nie miała najmniejszych choćby oznak
włosów na głowie, za to jej oczy powoli zmieniały barwę. Błękit został
wypierany przez złote pierścienie – wszyscy zgodnie przyznali, że czegoś
takiego jeszcze nie widzieli. Właśnie dzięki niesamowitym oczom Lerena topiła
serca piratów i dostawała to, czego chciała.
W
wieczór przed wypłynięciem Namur chodził z małą po pokładzie solennie obiecując
Marco, że nie pozwoli na żadne badania stomatologiczne. Pierwszy oficer miał na
głowie ostatnią część załadunku i choć zwykle towarzyszyła mu Lerena, tym razem
wybrała towarzystwo ryboluda.
Namur
cierpliwie wysłuchiwał kwilenia i gaworzenia, ostrożnie stawiając kroki i z
niemal fanatycznym lękiem pilnował się, by nie otwierać rekiniej paszczy. Nie musiał zresztą odpowiadać – Lerenie
wystarczyło że szedł obok niej. Co jakiś czas przystawała i pokazywała rączką
nieokreślone punkty w przestrzeni, po czym patrzyła na Namura, jakby oczekiwała
odpowiedzi na niezadane pytanie. Rybolud najczęściej mruczał pod nosem, co ją
całkowicie zadowalało.
—
Wydaje mi się, że mogę ją już od ciebie odebrać, jeśli nie masz nic przeciwko.
— Namur odwrócił się szybciej, niż Rida podejrzewała, i zasłonił dziewczynkę
sobą. — Hej, hej, to tylko ja, nie musisz tak strasznie patrzeć — zaśmiała się
nerwowo.
—
Jaaa... Tylko się zdziwiłem, że tu jesteś — wychrypiał i wziął dziecko na ręce.
—
Wszyscy się bawią w mieście, więc pomyślałam, że ty pewnie też zechcesz. Marco
mówił — dodała, widząc, że rybolud wahał się przed zejściem na ląd — żebyś
trochę się odstresował i zabawił. Nie wiadomo kiedy tu wrócicie.
—
No to... Już pójdę — zdecydował, oddając
Lerenę, która na pożegnanie posłała mu całusa – nabyła tę umiejętność od
Izuo. Kobieta przeszła się z małą wspartą na biodrze i próbowała nauczyć Lerenę
nowego słowa, ale mała była odporna na taki rodzaj edukacji. Nauczyła się, że
słowo „tata” rozwiązywało wszystkie problemy i uparcie się tego trzymała.
Port
był słabo oświetlony, choć od miasta biła złota łuna, która zainteresowała
dziecko. Rida podeszła z nią do falszburty i gaworzyły do siebie ze śmiechem.
Moby
Dick stał spokojnie w zatoczce, pachnący świeżą farbą i przygodą. Rida nigdy
wcześniej nie widziała tak potężnego statku – był to kolos, którego, w jej
pojęciu, nic nie mogło zatopić. Mimo że obecność Imperatora i niektórych ludzi
z załogi nadal, pomimo wspólnie spędzonych trzech miesięcy, peszyła ją, to
jednak czuła się zupełnie bezpiecznie w ich towarzystwie i zaczynała się
zastanawiać, co by zrobiła, gdyby nie było Lereny.
Dziewczynka
ziewnęła – był to oczywisty znak i Rida zawróciła do kajuty. Na statku panowała
cisza – cała załoga bawiła się w mieście mimo uwag, że przecież następnego dnia
mieli wyruszyć w rejs na Turmalin. Z miasta szło echo zabawy, na które Rida
uśmiechała się pod nosem, ale znała swoje obowiązki. Nim wspięła się po
schodach usłyszała czyjeś kroki na trapie. Przekonana, że to Marco, odwróciła
się i czekała, wiedząc że obecność pierwszego oficera zadziała na małą i
usypianie pójdzie szybciej.
—
O, przepraszam. — Po trapie wszedł jeden z nowych załogantów, mieszkaniec
wyspy, którego Rida znała jedynie z twarzy. Nadal nie zapamiętała imion
wszystkich piratów Białobrodego i prawdziwym dopustem bożym było kilka
kolejnych.
Mężczyzna
był trochę podpity, ale trzymał się prosto i Rida poczuła się zwolniona z
obowiązku, by pomóc mu zejść do kajut załogi.
—
W porządku, właśnie kładłam Lerenę... — wyjaśniła, wskazując głową ziewającą dziewczynkę. Mężczyzna pedantycznym
ruchem wygładził koszulę i jakby od niechcenia spojrzał na dziecko. Lerena
przetarła oczy i pisnęła, niezadowolona.
—
Okropnie rozpieszczona — zaśmiał się pirat, domyślając się o co chodziło. Rida
pokiwała głową i zakołysała biodrem.
—
Jest tutaj traktowana jak księżniczka, ma niepodzielną władzę, musisz się
przyzwyczaić — uśmiechnęła się i skinęła głową na pożegnanie.
—
Chciałem tylko zapytać... — zatrzymał ją w pół kroku i powoli podszedł. Lerena
rozejrzała się po swojemu, zakwiliła i roześmiała się nagle.
—
Tata — powiedziała, uśmiechając się do pirata.
—
Nie, kochanie, taty nie ma. O co chciałeś zapytać? — zwróciła się do mężczyzny,
który nadal nie pofatygował się, by zdradzić swoje imię.
—
Czy to naprawdę możliwe, by taka kruszynka była dzieckiem Imperatora? — Jego
oczy, według Ridy, błyszczały jakoś szaleńczo w słabym świetle portowych
latarni. Kobieta cofnęła się o krok i stanęła ramieniem w jego stronę,
zasłaniając sobą Lerenę. Nie podejrzewała go o złe zamiary ale miała dreszcze
od jego spojrzenia.
—
Tak, możliwe — powiedziała głośno, konfundując go na moment. — A teraz wracaj
do zabawy lub idź do kajuty, Lerena musi iść spać — zakomenderowała mocnym
głosem, unosząc dumnie głowę, jakby była samym kapitanem. Mężczyzna przechylił
lekko głowę i zmrużył oczy, jakby nie wierzył w to, co usłyszał.
—
Znam ludzi, którzy sporo za nią zapłacą...
Uderzył
ją w twarz, nie zwracając uwagi na głośny wrzask dziecka, któremu ani trochę
nie spodobała się taka sytuacja. Rida zachwiała się i uderzyła głową w
balustradę schodów, mocno przyciskając dziewczynkę do siebie. Upadła, do wtóru
płaczu Lereny, i choć chciała się podnieść, nie mogła. Kręciło jej się w
głowie, szumiało w uszach, nie widziała małej, choć ją słyszała.
— Och, Boże, zabrał ją...
Moją dziewczynkę!
—
Mhmmmhh... — wyjąkała, próbując ze wszystkich sił wstać. Nagle płacz zmienił
się w śmiech. Słyszała, jak Lerena piszczy z uciechy a pokład dudni od kroków.
Poddała się. Wiedziała, kto przyszedł. Przez mgłę łez widziała Edwarda,
odbierającego dziecko od oniemiałego mężczyzny. Drugą rękę złapał go za koszulę
i ze zwierzęcą siłą cisnął nim w wodę.
—
Kapi... kapitan... — udało jej się wydusić po kilku próbach, gdy na pokład
wbiegli synowie Edwarda. Marco podniósł ją i zaniósł do kajuty, gdy walczyła z
dziwną sennością wmawiając sobie, że nie została tak mocno uderzona, by mdleć.
—
Już dobrze, jesteśmy tutaj — usłyszała i zasnęła.
Lerena
wiedziała, że na Moby Dicku nigdy nie stałaby się jej krzywda, dlatego
zachowanie obcego zaskoczyło ją, i to bardziej z tego powodu się rozpłakała.
Nie lubiła zmian, gdy już raz się do czegoś przyzwyczaiła. Tamtego wieczora
słyszała Edwarda, dlatego zawołała, jakby chcąc go pośpieszyć. Zwyczajem już
było, że kapitan życzył małej dobrej nocy i tylko z tego sentymentalnego powodu
wyrwał się z zabawy – nie spodziewał się usłyszeć o możliwości sprzedania
Lereny.
Wytrzeźwiał
w chwilę i gdy stanął naprzeciw niedoszłego porywacza, podjął nieodwołalną
decyzję – Lerena nie mogła zostać na Turmalinie. Plotki, o które wcześniej nie
dbał, rozeszły się lotem błyskawicy, tydzień po przybyciu na Wyspę Drewnianych
Rąk poranne gazety donosiły o jedynej córce Imperatora i nazywano ją jedną z
najlepszych partii świata. Ed wzruszał ramionami lekceważąco, aż do tamtego
incydentu. Było mnóstwo ludzi, którzy chcieli się go pozbyć, i właśnie
otworzyła się przed nimi możliwość – kilkumiesięczne dziecko, po które już
wyruszyli najemnicy. Rida i Lerena były w niebezpieczeństwie, skoro na samym
Moby Dicku znalazł się zdrajca.
Gdy
następnego dnia po śniadaniu padł rozkaz podniesienia kotwic, Edward stał na
dziobie z Lereną i oboje machali mieszkańcom, nieświadomym wieczornego incydentu.
—
Tak, maleńka, obawiam się, że nie będziesz mogła rozdzielić się z naszą
rodziną. Nie wobrażam sobie, jakie potworności czekałyby cię na lądzie. Ale nie
bój się, kochanie, tatuś nikomu nie pozwoli zrobić krzywdy...
—
Staruszku! To chyba czas na śniadanie, yoi!
—
Już jedliśmy...
—
Ale Lerena zawsze je drugie, yoi — Marco przeciągnął się i był gotów zabrać
małą do kambuzy, lecz kapitan nie zamierzał się rozstawać.
—
Marco, myślę, że zmienimy kurs — powiedział, schodząc po schodach z dziobu.
Pierwszy oficer podrapał się po podgolonej głowie – domyślał się zmiany decyzji
już od jakiegoś czasu, a po wczorajszym wypadku tylko utwierdził się w
przekonaniu, że Lerena nie mogła zostać sama.
— Więc nie Turmalin, w porządku, staruszku —
zgodził się ze śmiechem. — Niech zostanie z nami, to postanowiłeś, yoi? Cieszę
się. Thach będzie miał używanie.
—
Kurs na Aranię, synu. Odwiedzimy starych znajomych.
—
Aj, aj, kapitanie!
6 lat później
— O, o! — Lerena zahukała niskim głosem, paluszkiem wskazując na ocean za burtą. Marco usłyszał głośny bulgot, a po nim plusk i na pokładzie stanął rybolud Namur, trzymając w błoniastych rękach osobliwe stworzenie. Ciekawska pięciolatka zaglądała zza ramienia Feniksa na Namura, nie okazując grama strachu na widok potężnych, rekinich szczęk i nienaturalnie niebieskiego koloru skóry.
—
Co złapałeś? — Marco podszedł bliżej i spojrzał na szeroki,
błyszczący płat ciemnej skóry, który nagle zafalował. Lerena, wsparta na jego
biodrze, włożyła palca do ust, ignorując uwagę, że nie wolno, i nie
odrywała wzroku od znaleziska.
—
To raja, odłączyła się od stada i gdybym jej nie wziął, zdech... Znaczy,
mogłaby sobie nie poradzić.
—
Jak ma na imię? — Dziewczynka przekręciła blondwłosą główkę odrobinę w lewo,
wzdrygając się, gdy mała płaszczka znów zafalowała.
—
Nie ma imienia.
—
To Lerry da! — Ucieszyła się i klasnęła w ręce, decydując, że raja zostanie na
statku.
—
Nie możesz jej tu zatrzymać... — Oponował Marco, co pięciolatka
skomentowała wierzganiem i niezadowoloną miną. Starszy brat posłusznie postawił
ją na ziemi, a ta pognała do głównego masztu, przy którym siedział ojciec. Bose
stópki niosły ją szybko po pokładzie, a ich odgłos sprawił, że Edward Newgate
otworzył leniwie oczy i poszukał
wzrokiem źródła hałasu. Pięciolatka stanęła przed nim z
zaciśniętymi ustami i wskazała na Namura przy burcie.
—
Lerry chce raję!
—
Raję, skarbie? A co będziesz z nią robiła? — Tubalny głos, w którym Marco
dosłyszał pozwolenie na życzenie Lereny, odbił się od pokładu i
wibrował w powietrzu, słyszalny dla wszystkich.
—
Będzie moim pieskiem. Bo dzieci na lądzie mają pieski, to Lerena chce raję! — wyłożyła
krótko swój punkt widzenia i czekała na zgodę ojca, wymuszając ją w
najgorszym razie łzami. Mówiła w trzeciej osobie od kiedy nauczyła
się komunikować pełnymi zdaniami i mimo usilnych zabiegów Ridy,
nie przestała, prawdopodobnie dlatego, ze nikt poza opiekunką nie negował
przywary. Załoga Białobrodego nie miała serca by poprawiać Lerenę, na
przykład gdy ta uroczo domagała się " Lerry chce ciasteczko" i
tylko Rida mrużyła ze złością oczy. Prorokowała zresztą, że gdy
najmłodsza pociecha Edwarda dorośnie, owinie sobie wszystkich wokół małego
palca, nie tylko jego załogę, ale każdego Imperatora i Admirała i
będzie domagała się w prezencie urodzinowym One Piece. - Namur przyniósł.
—
Więc jeśli pozwoli, to weź sobie tę raję.
Minutę później pięciolatka
wróciła do ojca, niosąc w rękach płaszczkę i patrząc na nią z fascynację, a za
nią szedł Marco z niezadowoloną miną.
—
Mógłbyś czasami, tak dla zasady, powiedzieć jej "nie", yoi.
—
Tobie też pozwalałem na wiele rzeczy, Marco. I popatrz na nią — Newgate patrzył
na uradowaną córkę z rozrzewnieniem. — Chodzące szczęście.
—
Ona... Robi sobie co chce, yoi! — Feniks odwrócił głowę, jąkając się z
niewiadomego powodu.
—
A dlaczego nie? — Roześmiał się głośno kapitan. — Na każde skinienie
jej małego paluszka jest najgroźniejsza załoga, z Imperatorem na
czele.. — Białobrody ściszył głos, nie odrywając wzroku od śmiejącej się
córeczki. — Zobaczysz, synu, to kruszyna będzie trzymała w garści
wszystkich, ma tak despotyczny charakter, że podporządkuje sobie nawet Grand
Line.
—
Pan Newgate! Lerry go nazwie Pan Newgate! — Dziewczynka wyciągnęła raję do ojca
i po chwili ziewnęła głośno. Marco zabrał płaszczkę, ucinając protesty
argumentem, by znaleźć dla zwierzątka mieszkanie.
—
Fossa zrobi mu akwarium i postawimy je w twojej kajucie.
Nie marudź tylko idź się prześpij, jak wstaniesz to Thach zrobi ci
grzanki z dżemem.
—
Lerry chce dużo! — Przetarła oczka i wdrapała się na wyciągniętą dłoń
ojca, który posadził ją sobie na kolanie i przykrył skrawkiem płaszcza.
Czujne i ciekawe wszystkiego miodowe oczy Lereny śledziły uważnie starszych braci, bawiących się w najlepsze na pokładzie Moby'ego, a gdy nie dostrzegły blond czupryny i fioletowej koszuli, zaniepokoiła się.
—
Tatusiu? — Podniosła głowę na zadowoloną twarz ojca, u którego na kolanach
siedziała, a cichy głosik pozornie nie przebijający się przez wrzawę, zwrócił
uwagę Białobrodego. — Gdzie Marco?
—
Mhm... Dzisiaj nie będzie się bawił z nami, skarbie. Jest mu smutno.
Lerena ściągnęła usta w ciup i przez chwilę
intensywnie nad czymś myślała. Kiedy Edward uznał, że
przestała zamartwiać się bratem, dziewczynka zeskoczyła na deski i
podeszła do Thacha, ciągnąc go za rękę do kuchni.
—
Czego chcesz, langusto? Jedzenia na stołach dostatek.
—
Lerry chce gorącej wody! — zawołała, upierając się przy dziwnej zachciance,
którą, chcąc nie chcąc, Thach spełnił.
Kapitan
wodził wzrokiem za pięciolatką, gdy ta przebiegła truchcikiem z kuchni do swojej
kajuty i z powrotem, trzymając coś w rękach, a po kilku minutach Thach wrócił
do towarzystwa, śmiejąc się pod nosem tajemniczo.
Lerena
wymaszerowała z kuchni, ściskając w rękach jakąś maskotkę, i z uporem
wymalowanym na twarzy kierowała się w stronę stojącego na dziobie Marco. Jozu
próbował zaprotestować, ale Edward, ciekaw, co córka
chce zrobić, gestem nakazał mu milczeć.
—
Thach, jeśli to ty, to urwę ci łeb, sukin...
—
Tata nie pozwala brzydko mówić przy Lerry. — Rozległ
się urażony głosik z dołu i Kapitan Pierwszej Dywizji zdołał w
porę ugryźć się w język. Spojrzał na siostrę przepraszająco i w
nagrodę dostał pluszaka, który okazał się być...
—
To jest Zenuś — przedstawiła zabawkę. — Jest cieplutki, mięciusi i pomaga Lerry
jak jest smutna. — Na dowód swoich słów przytuliła łebek zebry, skrywającej w
swoim wnętrzu termofor z gorącą wodą. — Proszę.
Marco, zaskoczony, przyjął pluszaka, kucając
przy siostrze, a ta na dokładkę cmoknęła go w policzek.
—
Kocham cię więc nie bądź smutny. — Uśmiechnęła się ze szczerością
dziecka, które nie poznało niczego, poza miłością i dobrem, nieświadoma
czułości, jaka się w nim obudziła.
Głośny
pisk przerwał senną atmosferę na Moby Dicku i drzwi do kuchni otworzyły się z
hukiem. Na rozgrzany pokład wybiegła Raja, bosa, jak zwykle, w czerwonej
spódniczce i pasiastej bluzce z plamami we wszystkich kolorach tęczy. Na głowie
miała zawiązaną apaszkę Thatcha a w dłoni trzymała ciastko i była w trakcie
wykonywania akcji "Uciec zanim starsi bracia się zorientują, że ukradła
ciastko przed obiadem". Białobrody otworzył leniwie jedno oko, potem
drugie, a widząc biegającą córkę przechylił lekko głowę i obserwował
sześciolatkę.
—
Tatusiu! — Przystanęła przed nim i schowała ciastko za plecami, robiąc niewinną
minkę.
—
No, znów zwinęłaś słodkie? Raja, najpierw obiad. — Pogroził jej palcem i wsparł
głowę na ręce, zaintrygowany czekając, co dziewczynka wymyśli tym razem.
—
Ale nie ukradłam. Tylko pożyczyłam. Ale Thach nie będzie później chciał z
powrotem, no to bez zwrotu! — Roześmiał się, widząc poważną minę dziewczynki,
próbującej obrócić czyn na swoją korzyść.
—
Bez zwrotu, ty mała langusto?! — Za plecami stał wezwany starszy brat, więc
Lerena odwróciła się do niego, pokazując ojcu trzymane w rękach ciastko.
Złapała się na tym i sama nie wiedziała, co robić, więc ominęła fotel ojca z
piskiem i pobiegła na rufę, słysząc głośne kroki Thacha. — Czekaj! Ja cię
nauczę kraść!
Sześciolatka złapała ciastko w zęby i zaczęła
wspinać się po linach ze zwinnością małpy, na maszt, gdzie spał Marco w formie
feniksa. Wołanie kapitana Trzeciej Dywizji zbyła śmiechem i pokazałaby mu
język, ale w porę sobie przypomniała, że przecież trzyma ciastko. Zgrabnie
usiadła obok śpiącego, przełamała ciastko na pół, i pogłaskała feniksa po
głowie.
—
Marco, przyniosłam ci coś, chcesz? — Majtała w powietrzu nogami, a gdy wezwany
otworzył oczy, pokazała mu zdobycz.
—
Znowu byłaś w kuchni przed obiadem, yoi? — Sześciolatka zmrużyła oczy, gdy
buchnął błękitny płomień, a Marco odzyskał swoją ludzką postać, siedząc obok
niej i obejmując ramieniem by nie spadła. — Thach w końcu przetrzepie ci skórę,
zobaczysz. — Wziął kawałek ciastka i spojrzał na małą z pobłażliwym uśmiechem.
Uśmiechnęła się do niego rozbrajająco i wgryzła w chrupkie ciasto, zadowolona
ze złamania zasady i braku z tego konsekwencji.
—
Pfff. Ja tam się go nie boję!
—
A ja bym się bał. Zezłości się tak, że w końcu nie da ci jedzenia, yoi.
—
No to wtedy umrę z głodu i dopiero zobaczy! — Zapowiedziała z uporem, gotowa na
takie poświęcenie. — Ale dopiero po obiedzie — zastrzegła po chwili, czując, że
kawałek ciastka nie zagłuszył głodu. Starszy brat roześmiał się z tej
konkluzji, nieodmiennie znajdując rozmowy z sześciolatką intrygującymi. —
Głodna jestem, kiedy dostanę jedzenie? Marco? — Złote oczy spojrzały na kapitana
Pierwszej Dywizji z żałością, pokojowo, jeszcze, stawiając warunki.
—
Jak będzie gotowe, Raju, czyli o tej samej porze co wczoraj i jutro, yoi.
—
Ale ja naprawdę jestem bardzo głodna. Nie mogłabym dostać grzanki z dżemem? -
zapytała przymilnie. — Nie śmiej się, jestem tak głodna... — westchnęła,
opuszczając jasnowłosą główkę — że chyba umrę zaraz z głodu naprawdę.
—
To byłaby wielka strata dla całego świata, wiesz? Jeśli umrzesz to Grand Line
wyschnie, świat się zawali, wszyscy ludzie na świecie zachorują a tato będzie
bardzo smutny, yoi. — Zmierzwił złote kosmyki, gdy Lerena spojrzała na niego z
autentycznym strachem.
—
Tato będzie smutny? To ja nie chcę umierać! — zaprotestowała głośno. — Marco,
już nie będę, słyszysz, ale daj mi coś do jedzenia, może być wszystko!
—
Aleś ty ugodowa, yoi! Zejdziemy na dół, może Thach da się przekonać i dostaniesz
coś przed obiadem.
—
Obedrze mnie ze skóry i pourywa nogi, jak... Jak languście!
—
No, kradzież musi być ukarana. A poza tym langustom nie urywa się nóg tylko się
je patroszy i nadziewa, yoi.
—
Łeee, nigdy nie zjem langusty!
—
Zjadłaś ją już tysiąc razy, więc teraz na to za późno. Trzymaj się, Raja,
lecimy! — Marco objął dziewczynkę w pasie i zeskoczył tuż obok wielkiego fotela
Edwarda. Mała przytuliła się do szyi brata i zakomunikowała z radością:
—
Idę do kuchni po grzankę i nie będę umierać, dobrze, tatusiu? Ale nie bądź
smutny!
Edward
śmiał się z tych słów jeszcze długi czas.
Dość
niemiłym zaskoczeniem była wiadomość o oblężeniu Eldorado. Nie, żebym się tego
nie spodziewała, bo po Atlantydzie – największej z moich wysp- musiała przyjść
kolej na najbogatsze. W zasadzie interesowała mnie ta chronologia, ale też nie
zagłębiałam się w takie meandry ludzkiego pomyślunku. Tak było i koniec.
No
więc skierowałam Banshee na Eldorado i w
porcie zastałam największy statek, jaki w życiu widziałam. Na masztach
powiewały flagi Imperatora Białobrodego – czegóż, u diabła, szukał na mojej
wyspie?
Ale
też jego okręt zdawał się być niemal tak wielki, jak wyspa! Widać dla Eda
zabrakło miejsca na poprzednim statku i zmienił lokum. Imponujące.
Gdy
cumowaliśmy, przez falszburtę potężnego okrętu przechyliło się kilku chłystków
Newgate’a i darli się do mnie jak opętani.
—
Kapitanowo! Racz wybaczyć najście, my w dobrej wierze...!
—
Jozu?! Niech mnie żywcem do piekła...! Czy ja dobrze myślę, żeście mnie tu
wspierać przyszli?! — krzyknęłam, rozpoznając kapitana czwartej dywizji.
Diamentowy Jozu – potężny chłop z południa – odpowiedział, że jako żywo po czym
zlazł z trapu i czekał na mnie na pomoście. Reszta załogi została na pokładzie,
drąc się nadal; wnioskowałam z tego że dobrze popili.
—
Za pozwoleniem, kapitanowo! — Uściskaliśmy się serdecznie i pirat wprowadził
mnie do miasta, opowiadając, co i jak było. — Byliśmy niedaleko, a pańscy
ludzie słali sygnał. Odebraliśmy go, bodaj dwa dni temu. Trzy załogi kaperskie,
nawet nam listy pokazywali podpisane przez jakiegoś gubernatora.
—
Coście zrobili? — zapytałam, rozglądając się po ulicy. Rzeczywiście były ślady
walki; poburzone budynki, nadpalone fundamenty, mnóstwo wszelkiego śmiecia...
Załoga Eda nie bawiła się w uprzejmości.
—
Spaliliśmy listy, a tamtych pognaliśmy do diabła — zakomunikował Jozu.
Poklepałam go po ramieniu, ukontentowana taką wiadomością, no bo też kto to
widział, żeby kaperzy panoszyli mi się po terytorium? Inna sprawa, że to ja
powinnam odebrać sygnał i zapobiec atakowi...
Ludzie
reagowali w różny sposób, zdecydowana większość się cieszyła, kwestią sporną
był powód; naprawdę radował ich mój widok, czy to był zwykły strach?
Eldorado
nie odniosło jednak zbyt poważnych obrażeń, największe zniszczenia były przy
portowych arteriach, reszta trzymała się wspaniale.
—
Niechże ich wszystkich piekło pochłonie! — splunęłam z niesmakiem i odpaliłam
papierosa. — Co im się porobiło, bo to moje wyspy jedyne do ataku?
—
No nie... — Kapitan czwartej dywizji jakby się zmieszał, ale dzielnie parł
naprzód.
—
Wiem, co powiesz. Moja wina. I owszem, posypuję głowę popiołem, ale naprawdę,
człowiek zajmuje się wychowaniem dzieci, nawet na minutę nie może spuścić z oka...
—
Kapitanowa ma dzieci? — zdziwił się tak, że aż przystanął i zdziwienie to było
komiczne. Jozu z zasady nie pokazywał po sobie skrajnych emocji, zupełnie jakby
go nie dotyczyły. A tu proszę, udało mi się go zaskoczyć!
—
Synów, dwóch na dodatek. Piekielne, tygrysie szczenięta — parsknęłam,
zadowolona, że mogę komuś opowiedzieć o przychówku. Jozu złożył mi gratulacje i
wyraził nadzieję poznania ich. — Przyjdzie czas, mój drogi. Na razie chcę
zobaczyć twojego ojca, niechże podziękuję staremu za ratunek. Bądź, co bądź,
spóźniłam się o dwa dni, w piekle to cała wieczność.
Eldorado
miało kilka miast, generalnie złożonych ze złotych zigguratów i mnóstwa kopalni
złota. Prezentowało się nadzwyczajnie i ja jedna wiedziałam, ile kosztowało
mnie nakłonienie bogatych szlachetków do współpracy. Ale naonczas moja ochrona
znaczyła wiele – z Królem nikt nie ważył się drzeć kotów, a ze mną... Nie
znalazł się nikt odważny, aż do momentu, w którym rozniosły się plotki o mojej
śmierci czy też porwaniu mnie żywcem do piekła. No, jakkolwiek by nie było,
natychmiast znalazło się kilka szumowin czyniących eskapady na moje terytoria,
i o ile zwykły handel jak najbardziej popierałam, o tyle przywłaszczania sobie
moich ziem i towarów już niekoniecznie. Z drugiej strony rozumiałam takie
bandy; trzeba było mieć odwagę by chodzić na moje wyspy, a zagarnięcie ich
znaczyło zajęcie mojego miejsca – nie, żebym była przesadnie skromna, ale
znaczyło to po prostu osiągnąć godną pozycję w świecie.
Edward
rezydował w jednej ze świątyń, zasypanej złotem i wszelkimi dobrami, a na jego
świtę składały się trzy dywizje robiące niesamowity harmider. Na powitanie
wyszedł Marco, kapitan pierwszej dywizji, zdystansowany dzieciak z podgoloną
głową, władający Owocem Feniksa. Lubiłam go, jak na jego wiek był
zdyscyplinowany i dojrzały, a wiadomo, że mnie rozmowa z takimi ludźmi
sprawiała najwięcej przyjemności.
—
Wszelki duch, kapitanowo! — ukłonił się lekko, na co uniosłam rękę w geście
matczynego błogosławieństwa i uśmiechnęłam się.
—
Ileż tośmy się nie widzieli, co, dzieciaku? Wyrosłeś! Zapamiętałam, żeś zawsze
darł koty z Thachem, ale z tego malucha nic nie zostało; patrzcie go, dorosły
mężczyzna!
—
Kapitanowa jaka była, taka jest, ani jednego siwego włosa, yoi — odparł kurtuazyjnie
i wskazał ręką budynek świątyni, oblegany przez ludzi Białobrodego. Sam się nie
pofatygował by mnie powitać, co za sukinkot! Roześmiałam się, naprawdę
szczęśliwa z ich obecności na Eldorado. Minęło wiele czasu od kiedy widziałam
załogę Białobrodego, może zbyt wiele.
—
Staruszek byłby do ciebie wyszedł, ale jest zajęty najmłodszą pociechą —
wyjaśnił Marco i polecił Jozu by wrócił na Moby Dicka dopilnować jakichś spraw.
—
Najmłodszą? No, no... — gwizdnęłam pod nosem i dałam się poprowadzić wśród
tłumu piratów do świątyni.
Czterdzieści
pięć stopni (wiem, bo liczyłam) później byłam już w głównej nawie świątyni
Ammony, patronki górników. Na ścianach zawieszono obrazy z bursztynu
sprowadzonego dwieście lat temu z nieistniejącej już Mezopotamii, sklepienie
było usiane sztucznymi gwiazdami, a między tym wszystkim siedział potężny
Edward przy stole z mapami i o czymś rozmawiał.
—
Takie masz maniery, że ratujesz mi wyspę, ale powiedzieć „dzień dobry” to i
diabeł cię nie nakłoni? Zawsze miałeś tupet, Newgate! — zaczęłam, podchodząc
zamaszystym krokiem do stołu, od którego wstał Imperator.
—
Ralagan! Dobrze cię widzieć! Cała i zdrowa, nawet lepiej wyglądasz — roześmiał
się swoim tubalnym głosem, od którego ziemia wydawała się trząść.
Nigdy
nie rozumiałam, jak to działało, ale obecność Eda była kojąca. Dawniej myślałam
nawet, by się do niego przyłączyć, ale byłam zbyt rozpieszczona samowolą, by
wykonywać rozkazy. Nie umniejszało to mojego szacunku do Białobrodego, ani
przywiązania – uważałam go za wspaniałego pirata, najlepszego, jaki chodził po
ziemi.
Początki
naszej przyjaźni nie były zbyt łatwe – on był wrogiem, którego Roger co prawda
pokonał, ale doskonale wiedzieliśmy, jak groźne było starcie z nim. Po długim
czasie dwóch kapitanów połączyła przyjaźń wynikająca z szacunku i, być może,
zwykłej sympatii – była to spuścizna po Rogerze i chciałam o nią dbać. Poza tym
w mojej długiej karierze zdarzył się epizod, że przez kilka miesięcy
rezydowałam na Moby Dicku – statku matce, i miałam się doskonale, dzięki temu
zawdzięczałam znajomość z niemal całą załogą, a szczególnie z czterema
pierwszymi dywizjami.
—
Bo też lepiej się czuję!
Powitanie
z Edem zawsze było zagrożeniem życia – miał taki ścisk, że łamał wszystkie
kości w sekundę i nawet tekkai było mało odporne. Wymieniliśmy kilka uwag o
samopoczuciu i zajęłam miejsce naprzeciwko Eda za stołem. Gdzieś po mojej
prawej mignął mi Thach – szczeniak z ostrym językiem i takim poczuciem humoru,
mój faworyt w załodze.
—
Widzę, że bierzesz się znów do roboty. Przejęłaś Atlantydę, teraz Eldorado...
Chodzą słuchy, że Marynarka planuje iść na Tir Na Nog, co z tym zrobisz? —
zapytał Ed i poczęstował mnie wódką. Upiłam łaskawie kieliszeczek, no bo
wiadomo, że nikogo to jeszcze nie zabiło, w przeciwieństwie do odmówienia
wspomnianego kieliszeczka. Edward nie lubił wylewania za kołnierz.
—
Niech idą. Bóg mi świadkiem, że jeśli postawią nogę w stolicy, publicznie
przyznam, że nie ma na nich siły — roześmiałam się cynicznie. — A co do
Eldorado, uratowałeś ich, gdybym miała po temu humor, zaproponowałabym ci je w
ramach podziękowania, ale nie mam, więc mówię dziękuję, i uprzedzam, żebyś mi
nie próbował zabierać kruszcu. Lubię złoto. — Wyciągnęłam z poły płaszcza pół
litra wódki, tak zwanej „czarnogodzinówki”, i obdzieliłam Eda. Ledwie poczuł.
—
Jesteś złośliwe i niewdzięczne stworzenie — skomentował tylko i roześmiał się
charakterystycznie.
—
Ja cię o komplementy, mój drogi, nie prosiłam. Niewiele miałeś zmartwienia,
rozumiem? Trzy załogi, kaperzy, tak?
—
Kaperzy — potwierdził, patrząc z ciekawością, jak rozglądałam się po świątyni.
No, Marco uprzedzał mnie o najmłodszym dziecku, chciałam je zobaczyć chociaż. —
Ale było to doprawdy zabawne, patrzeć, jak się miotają w strachu.
—
Nie masz litości... — Odpaliłam kolejnego papierosa. — Na sam twój widok
człowieka przechodzą dreszcze. Wiem z doświadczenia, pamiętam, jak walczyłeś z
Rogerem, mój Boże, widząc cię pomyślałam, że to koniec naszych przygód.
—
Przeszłość jest przeszłością...
—
Istotnie, więc skupmy się na dniu dzisiejszym, co powiesz, Ed?
Newgate
pokiwał głową z uśmiechem, jakby się nad czymś zastanawiał i nie zdążył ani
odpowiedzieć, ani zacząć nowego tematu, bo rozległ się dziecięcy pisk,
wibrujący w ogromnej przestrzeni świątyni.
Biegła
do nas mała blondyneczka, z szerokim uśmiechem na twarzy. Fachowym okiem
oceniłam jej wiek na pięć lat i zaczęłam się zastanawiać skąd dziecko w załodze?
Na dodatek nie była niczym szczególnym, bo synowie Imperatora patrzyli na nią
jak na swoją.
—
Edward? Proszę ciebie, wytłumacz mnie ten fenomen — wskazałam na dziewczynkę,
sadowiącą się właśnie na kolanie Eda, a ten patrzył na nią z taką czułością,
jakby była co najmniej... No, to się w głowie nie mieściło!
—
To Tycia Raja, yoi!
—
Wcale, że nie! Jestem Lerena Zafira Newgate — zawołała i pokazała Marco język.
—
Newgate? - powtórzyłam tępo, podnosząc oczy na Edwarda. — Newgate?
—
Ano, to moja córka — przyznał dumnie, a mała wdrapała się na jego ogromne ramię
i spojrzała na mnie z ciekawością złotymi oczami. Miała w rysach twarzy coś, co
świadczyło o zupełnej nieświadomości, prawdziwie dziecięcej. Cóż, na statku
Białobrodego była najbezpieczniejsza, więc nie mogła poznać niczego innego, ale
co, na Boga Ojca...!
—
Córka? No, no, a kim jest szczęśliwa matka? — zakpiłam z przekąsem.
—
Kapitanowo, szczeniak ma takiego diabła za skórą, że powiedziałbym "oto
siedzi tutaj"— zawołał Thach, do wtóru śmiechu pozostałych.
— Niezawodnie!
—
Kapitanowa Ralagan?! - Dzieciak aż pisnął i zgrabnie ześlizgnęła się z ramienia
Eda, stając prosto przede mną. Widziałam zachwyt w złotych oczach pięciolatki i
poczułam się mile połechtana. — Pierwsza kobieta Imperator?
—
Ano, dziecino, we własnej osobie — przyznałam, nie mogąc nie uśmiechnąć się na
widok euforii dziewczynki.
—
Tatusiu! To naprawdę kapitanowa? A Marco mówił, że jesteś najlepsza na świecie!
— Mogłam wybaczyć to nieuprzejme "ty" w ustach malucha, zwłaszcza, że
zostało zamaskowane komplementem. Spojrzałam na Feniksa kątem oka i poczęłam
się śmiać bez zahamowań.
— Jak dorosnę, to też zostanę królową —
oznajmiła mi dumnie. — I wszyscy będą mnie słuchali, Marynarka i Imperatorzy.
—
O? Nie dość ci bycia Perłą Nowego Świata? — roześmiałam się na widok jej
skonfundowanej miny.
—
Perłą? — powtórzyła, nie okazując żadnego strachu czy niepewności, jak to
widywałam u innych dzieci. Była przekonana, że nic jej się nie stanie – miała to
wypisane na twarzy. Ten sam wyraz widziałam dawno temu u samej siebie.
—
Ano, jesteś córką Najpotężniejszego człowieka na świecie, twoi bracia stanowią
najsilniejszą załogę na oceanie, więc dlaczego nie miałabyś być księżniczką?
Perłą?
Przedstawiała
sobą okaz najprawdziwszego szczęścia. Odwróciła się do stojącego nieopodal
Thacha i zawołała cienkim głosem:
—
Thach, ja od teraz jestem Perłą Nowego Świata! Masz mi mówić wasza wysokość! I
chcę grzankę z dżemem!
Na
brzmienie kategorycznego rozkazu w głosie pięciolatki znów się roześmiałam.
—
Edward! To będzie prawdziwy tyran! Jak dobrze pójdzie, to rzeczywiście staniesz
na czele świata, domagając się daniny w postaci sucharków — poklepałam ją po głowie.
Kiedy następny?
OdpowiedzUsuńTo jest bardzo dobre pytanie.
UsuńPracuję nad tym.
Spróbuję w przyszłym tygodniu wrzucić ósemkę, okej?