Dziewczynce znudziła się zabawa klockami i postanowiła karkołomnie zejść ze stołu na
czworaka. Ponieważ nie lubiła, gdy ktoś krzyżował jej plany, krzyknęła
ostrzegawczo jak tylko zobaczyła, że Fossa wyciąga ręce w jej stronę. Nieszczęśliwie,
Fossa nie tylko nie cofnął rąk, ale nie pokazał po sobie że usłyszał ostrzeżenie,
podniósł małą i zaczął spokojnie mówić, że zaraz będzie obiad, do którego pory
Lerena nigdy się nie myliła. Skoro więc ustalili sobie tę kwestię, nadeszła
pora by objaśnić, całkiem poważnie, że dnia następnego Marco nie mógł zabrać
dziewczynki na obchód gdyż ojciec wysłał go na drugi statek z ważnym zadaniem.
Dziecko
zdawało się nie przyjmować tego do wiadomości a nawet nie zamierzało dopuszczać
Fossy do głosu, bo gdy skończyła marudzić (co zajmowało od kilku do kilkunastu
chwil) zajęła się dokazywaniem. Najpierw Fossa, słuchając jej radosnego
gaworzenia, zabrał dziewczynkę do kambuzy w której już czekało ciepłe mleko. Z
racji iż Lerena Zafira miała bystry umysł, a przy tym lubiła pokazywać swoją
władzę, szarpnęła za thachową apaszkę, gdy tylko znalazła się w jej pobliżu.
Był to jawny dowód na to, iż najmłodsza mieszkanka Moby Dick’a życzy sobie w
tej chwili tę apaszkę mieć. Thach, nieskory do ustępowania jedenasto- czy nawet
dwunastomiesięcznej dziewczynce, zagroził, że zabierze obiad, na co zrobił się
wrzask, a młody kucharz zarobił w łeb od Fossy.
—
Że też ty nie możesz przestać być złośliwy — upomniał. — Dzieciakowi się
podoba, co ci szkodzi jej to na chwilę dać? Znudzi się i zostawi.
—
No właśnie! Rzuci w kąt albo poślini. Jest złośliwą mątwą — odparł
Thach, ale nie zabrał butelki.
Lerena,
opanowawszy w mniejszym lub większym stopniu robienie dwóch rzeczy na raz,
jadła i rozglądała się po kambuzie. A przy tym zaczęła się wiercić tak długo,
aż mleko ulało się na ubranie Thacha. Przyzwyczajony do tego pirat tylko na nią
spojrzał, pomógł wygodnie się ułożyć i kontynuował karmienie.
—
Zrobiłaś to specjalnie, co? Nie mam do ciebie siły. Jak kiedyś cię gdzieś
spotkam to za wszystko mi zapłacisz. Nie, żebym miał spuszczać ci lanie,
dziewczyny bił nie będę, ale jak dorośniesz to zrobię ci taki wstyd... —
zagroził niesprecyzowanie, ale na dziewczynce, jak zresztą podejrzewał, nie
zrobiło to najmniejszego wrażenia.
Gdy
po obiedzie Lerena została wyniesiona na pokład, Imperator właśnie rozmawiał z
Ridą i kilkoma synami.
Rida
zaczynała czuć się coraz lepiej w otoczeniu Edwarda, choć nadal bardzo się
pilnowała ze słowami i wciąż uważała, że cała załoga uważnie ją obserwuje, a
już szczególnie gdy znajdowała się w pobliżu dziecka. Co do samej Ridy
maleństwo było jedynym spoiwem łączącym ją z Bethesdą, choć nie potrafiła tego
zrozumieć. A choć nie aprobowała metody Newgate’a i jego załogi a propos
rozpuszczania małej, przyznawała, że oszaleli na jej punkcie i zepsuliby ją
dokumentnie, gdyby miała z nimi zostać dłużej. Poza tym widok Najpotężniejszego
Człowieka na świecie który kołysze na wielkiej dłoni taką kruszynkę i
troskliwie osłania od wiatru i słońca był wart wszystkiego.
—
No, staruszku, twoja kolej. Trzymaj ten szatański pomiot — Thach oddał sennie
wzdychające dziecko pod opiekę ojca. Edward wziął małą i patrzył przez chwilę
jak złote oczy znikają pod powiekami.
— Jest to jednak rzecz
niezwykła, że zasypia gdy tylko ją wezmę — zwrócił uwagę Edward, starając się
mówić ciszej niż zazwyczaj.
—
To po prostu znaczy że jesteś nudny, staruszku — zbagatelizował Thach, wzruszając
ramionami. — A w ogóle to nie ma czym się ekscytować. Za jakiś tydzień
zostawimy ją na Turmalinie. Będzie musiała nauczyć się zasypiać bez ciebie,
ognia Marco i mnie karmiącego ją o drugiej nad ranem butelką.
—
Istotnie... — mruknął w zamyśleniu Białobrody. Thach uznał że gdyby Feniks był
na miejscu, mógłby powiedzieć o czym myślał ojciec w tamtej chwili. Bo na jego,
Thacha, oko wyglądało to jakby ojciec się nad czymś zastanawiał. I to dotyczyło
małej langusty.
Potężna
załoga Białobrodego dzieliła się na czternaście dywizji, a dywizje te zostały
rozdzielone pomiędzy trzy statki. Na Moby Dicku – statku matce – pływał sam
kapitan z czterema pierwszymi dywizjami, pozostałe dwa były oddalone od niego
zwykle o dwa-trzy dni spokojnego rejsu. Należy tu nadmienić, że choć samego Newgate'a, z fizycznych przyczyn, nie mogło być na dwóch innych jednostkach,
to zostały one opatrzone flagami i znakami rozpoznawczymi wyszytymi na żaglach
– nikt nie mógł mieć wątpliwości że należały do floty Imperatora. Przez długi
czas załoga nie mogła uskarżać się na ataki innych piratów, imię ojca – jak
tytułowali go podwaładni – odstraszał najodważniejszych.
Edward
nie podejrzewał niczego, gdy wieczorem próbował połączyć się z Mobym Juniorem
na którym płynęły dywizje od dziesiątej do czternastej, lecz gdy z rana nadal
nie otrzymywał odpowiedzi, zaczął się niepokoić. Trzeci, „Imperator”, musiał
zatrzymać się w poprzednim porcie na kilka małych napraw, ale zameldowali, że
widzieli Juniora przepływającego niedaleko nich, nawet oddał salwę powitalną,
co wydarzyło się dwa dni wcześniej. Od tego czasu oba statki straciły go z
oczu.
Newgate
postanowił wysłać Marco, którego Diableski Owoc pozwalał na prędkie
przemieszczanie się, i z niecierpliwością, której nie okazywał, czekał na
wiadomości. Domyślał się, że może wskutek błędu nawigacji Junior wpłynął na
mieliznę albo napatoczyli się na marynarski okręt, co zawsze kończyło się
zwyczajową salwą z armat, lecz nigdy prawdziwą walką, a wobec tego załoga mogła
być zajęta przez jakiś czas. Nie jednak na tyle, by wśród mniej więcej czterystu
osób nie znalazł się nikt, kto mógłby odpowiedzieć na wezwanie kapitana.
Gdy
do południa wiadomości od Marco nie nadeszły, Białobrody zaczął przechadzać się
po statku, wypatrując na horyzoncie płonącego kształtu Marco. Co więcej,
kapitan pierwszej dywizji, prawa ręka Edwarda, nie odpowiadał jak tamci, a to
sprawiało że Edward zaczął niepokoić się bardziej, a wręcz okazywał
zniecierpliwienie. Nie zwrócił uwagi, że stawia kroki ciężej, od czego statek
zaczął się kołysać mocniej. Atmosfera robiła się gęsta, piraci jakoś ciszej
rozmawiali, ciszej się targowali gdy grali w karty, nawet ciszej oddychali.
Rida
obserwowała to ze strachem – widziała, jak jasne niebo zmieniło się w jedną,
amarantową chmurę, a od ciężkich kroków ojca, które jakimś cudem rezonowały w
samym oceanie, tworzyły się fale, coraz wścieklej uderzające o kadłub.
Wiedziała,
że Edward władał Diabelskim Owocem, który mógł poruszać ziemią, ale zdając
sobie z tego sprawę na oceanie uznała, że lepiej byłoby siedzieć na Bethesdzie.
Poprzednie poczucie komfortu rozwiało się w jednej chwili, szczególnie że
Lerena nie chciała stracić ojca z oczu i co jakiś czas wesoło do niego
gaworzyła. Rida uważała to za zupełnie nie na miejscu, bo dziecko z wiadomych
przyczyn nie szanowało powagi sytuacji – słuch o statku Imperatora zaginął, to
mogło oznaczać tylko jedno; atak innych piratów.
Pod
pokładem niemal dwie dywizje pracowały, przygotowując miejsce na nowy ładunek i
robiły to tak długo, jak tylko się dało. Trzecia dywizja w której służył Thach,
a na którą w dwudziestu procentach składali się kucharze, walczyła w kambuzie,
przygotowując skromniejsze posiłki niż zazwyczaj, bowiem wystawny obiad stałby
w sprzeczności z niepokojem kapitana.
I,
czemu Rida jakoś się nie dziwiła, jedynie Thach siedział na falszburcie, pluł
pestkami z winogron do oceanu i majtał nogami w powietrzu.
—
Hej, Thach...
—
Nie podchodź do mnie z tym małym demonem.
Nie chcę jej — zaprotestował, nawet się nie odwracając. Rida mimo to
podeszła, a Lerena złapała za falszburtę i gruchała po swojemu, patrząc na
wodę, ostentacyjnie nie zwracając uwagi na pirata.
—
Wyglądasz, jakbyś się dobrze bawił — zwróciła uwagę, widząc na thachowej twarzy
wielki uśmiech, w przerwach od żucia winogron. Roześmiał się i wzruszył
ramionami.
— A
ty byś się nie śmiała?
Rida
obejrzała się trwożliwie na Edwarda, stojącego na rufie, i mruknęła cicho:
—
Nie czas po temu. Nie martwisz się, że coś się stało?
—
Marco tam poleciał, to niby co może być nie tak? Pewnie się schlali. Mnie to
akurat cieszy. Skoro stary jest zły, to znaczy że ktoś oberwie. I to na pewno będzie kapitan pierwszej
dywizji Marco cholera jedna Feniks!
—
Przecież tu chodzi o całą załogę! — uniosła się kobieta, nie wierząc, że Thach
miał taki powód do śmiechu.
—
Daj spokój, to załoga Imperatora. Białobrody, demon mórz, najpotężniejszy i
takie tam. Poważnie myślisz, że ktoś byłby na tyle głupi, żeby atakować jego
statek? Masz pojęcie co ojciec robił z takimi ważniakami? Zapytaj Admira...
—
Na stanowiska! — zagrzmiał głos Edwarda, a sam kapitan szedł prężnym krokiem do
swojej kajuty — Zwrot! Kurs na
południowy wschód!
Przez
moment wydawało się że załoga wpadła w popłoch – wykrzykiwali rozkazy kapitana,
jakby donośny głos nie był usłyszany. Lecz z każdą chwilą ich działania
nabierały dla Ridy sensu – jednie biegli do lin, drudzy do żagli. Potężny Moby
Dick z wielkim wysiłkiem ustawił się sterburtą do fal, liny drżały, napinając się
od wybrzuszonych żagli. Na dziobie stanął
Edward w białym płaszczu kapitańskim, wspierając na barku bisento – jego
znak rozpoznawczy.
—
Zabierz dziecko — zakomenderował Thach zeskakując z falszburty a jego ton nie
brzmiał ni w ząb jak ten żartobliwy sprzed kilku chwil. Rida niemal
instynktownie przycisnęła Lerenę do siebie. — Jeśli ojciec szykuje się do
ataku, to lepiej tego nie oglądać. — i puścił się biegiem na dziób, do Edwarda.
—
Staruszku?
—
To Marco — zagrzmiał kapitan, stojąc prosto nawet gdy Moby zakołysał się
niebezpiecznie, obierając należny kurs. — Junior na mieliźnie, załoga
zdziesiątkowana, a on sam zaatakowany przez załogę Kaido.
—
Kaido? Kim, u diabła, jest Kaido?!
—
To już bez znaczenia, synu.
Mogło
się wydawać że rejs potrwa co najmniej kilka godzin, bo odległość między
Juniorem a Mobym musiała wynosić kilkadziesiąt mil morskich. Ale Imperator nie
słynął z cierpliwości – Rida po raz pierwszy zobaczyła wtedy działanie
Diabelskiego Owocu Wstrząsu. Stojący na dziobie Edward zamachnął się lewą ręką
i uderzył w przestrzeń, pod wpływem tego powietrze zaczęło się kruszyć. Fale
zakotłowały się pod statkiem i wypchnęły go w przód, każda kolejna była większa,
wobec czego okręt płynął coraz szybciej.
Kobieta
zamknęła się w kajucie, starając się z całych sił opanować mdłości, gdy statek
raz za razem wznosił się i opadał z pluskiem. Nie pomagał jej płacz Lereny,
której cała ta sytuacja wydawała się mocno podejrzana, bo raz, że od samego
rana nie było Marco, dwa, kapitana też nie było i trzy, musiała wrócić do
kajuty zamiast zaczepiać Thacha, co razem z kołysaniem się statku było dla niej
niemal tragedią. Nie rozumiała zupełnie co się działo, straciła cierpliwość i w
pewnym momencie udało jej się przekrzyczeć załogę na pokładzie.
Przez
ułamek sekundy Rida miała ochotę wrzasnąć, by dziecko zamilkło. Ledwie udawało
jej się utrzymać małą na rękach, ale do uspokajania nie miała głowy, zbyt
zajęta była sobą. Próbowała powtarzać sobie, że to zaraz się skończy, że okręt
jeszcze tylko jeden raz tak mocno wzniesie się do góry i ostatni raz
przerażająco runie w dół, sprawiając, że żołądek podchodził do gardła. Trzęsła
się cała, skulona w kącie kajuty, jedną ręką trzymając Lerenę, drugą ściskając
brzeg hamaku z całej siły. Przysięgała sobie, że jak tylko dopłyną do Turmalinu
nie wsiądzie więcej na żaden statek, nigdy.
Patrzyła
na Lerenę błędnym spojrzeniem – dziecko zrobiło się sine od płaczu – i
resztkami sił przypomniała sobie, że jest na statku imperatora i jeśli coś
stałoby się oddanemu pod jej opiekę niemowlakowi, ona odpowiadałaby przed
Edwardem.
—
Lerry... — stęknęła — kapitan zaraz
przyjdzie... — musiała urwać, powstrzymując mdłości. — I Marco... ale nie
płacz... ciiii kochanie... — głos zmieniał się w szept, zdławiony od płaczu.
Próbowała, mówiąc do małej, przekonać samą siebie, znów, że za chwilę, za
moment, i już nigdy ale świadomość tego gdzie i po co płyną odbierała jej
zdolność logicznego myślenia.
Moby
kolejny raz pofrunął w górę, na pokładzie ktoś wrzasnął, w dół, ale jakby
lżej... Jakby delikatniej...
Lerena
nadal płakała, ale już nie tak głośno. Przestała się wiercić aż zamarła w
bezruchu, a płacz zmienił się w kwilenie. Statek zwalniał, Rida mogła nabrać
głębszego wdechu i otworzyć oczy, choć nie pamiętała kiedy je zamknęła.
A
potem usłyszała głos wdzierający się w jej duszę, podobny do gromu
zapowiadającego szkwał. Otworzyła szeroko oczy i mocniej przycisnęła do siebie
dziecko, gdy tam, na pokładzie, między niebem, a ziemią zagrzmiało:
— Rannych na pokład! Nie wtrącać się! Ja jeden poradzę!
Dziób Moby’ego spadł i wybił się ostatni raz, gdy kapitan Edward Newgate ruszył
na pirata imieniem Kaido.
Rida
bardzo chciała przesiedzieć w kajucie do czasu, aż wszystko się skończy –
wrzaski umilkną, Edward zajmie swój fotel, a Marco zajmie się Lereną, ale nie
mogła.
Siedziała
zamknięta w kajucie z małą, która z chwili na chwilę zaczęła się coraz
bardziej niecierpliwić. Już nawet nie chodziło o nerwową atmosferę, którą
dziecko wyczuło, ani o kołysanie statku, do czego nie była przyzwyczajona.
Przestało jej się podobać, że nie ma nikogo poza opiekunką, a na dodatek powoli
robiła się głodna.
—
Och, na Boga, ty rozpuszczona langusto!
— krzyknęła Rida, gdy Lerena zaczęła ostrzegawczo pochlipywać. — Masz
być teraz cicho bo inaczej...!
Dziecku
w żadnym stopniu nie podobał się ton kobiety i nadmierne potrząsanie –
rozpłakała się serdecznie, nie zauważając, że razem z nią płakała Rida.
Na
pokładzie nadal słychać było bieganinę, ale rozkazy wydawał tylko jeden głos
-Marco. Krzyczał by wyciągać rannych i poległych, jego głos był raz bliżej, raz
dalej, ale Rida nie odważyła się wyjść na zewnątrz. Po kilku minutach, gdy
największy stres zlał się w jedno z łzami, spróbowała wziąć się w garść.
Przeszła się po kajucie wolnym krokiem, próbując uspokoić Lerenę, ale dziecku
już nie chodziło o nic innego, jak o Marco, bo doskonale rozpoznała jego głos.
—
Tak — zgodziła się Rida, domyślając się tego — idziemy tam, zobaczyć...
Złapała
za klamkę, drugą ręką przyciskając dziecko mocniej, i otworzyła drzwi.
Zachodzące słońce mimowolnie podsunęło jej myśl, że pora karmienia Lereny dawno
minęła i Rida zżymnęła się – krzyczeć na dziecko tylko dlatego że było głodne!
Wrzask Lereny zwrócił uwagę najbliższych piratów opartych o falszburtę. Widok
kobiety z dzieckiem na Moby Dicku był drugą tego dnia abstrakcją, zaczęli ją
sobie pokazywać i pytać jedni drugich o ten fenomen. Niektórzy byli cali mokrzy
od wody, inni mieli rany i chętnie opowiadali o nich załodze statku-matki. Rida
– instynktownie – podeszła do falszburty, ignorując zanoszącą się Lerenę i
spojrzała na wrak Juniora, który utknął na mieliźnie. Na zniszczonym, niemal
przełamanym na pół pokładzie toczyła się zacięta walka między Imperatorem, a
człowiekiem tego samego rozmiaru.
Szalony
Kaido, który z łatwością rozbił załogę Juniora, teraz słaniał się na nogach i
bardziej niż walczył, umykał Edwardowi.
Newgate operował bisento z taką łatwością, jakby było w jego rękach
jedynie wykałaczką, ciął raz z prawa, raz z lewa i na pięć tylko dwa razy
przeciwnik był w stanie uskoczyć. Edward domyślał się, że z jego buty zostały
strzępy, że Kaido próbował wymyślić sposób ucieczki, więc postanowił skończyć
tę przypominającą zabawę w berka walkę.
Człowiek,
który kilka godzin wcześniej chełpił się zwycięstwem nad załogą Imperatora,
teraz ledwie widział przez krew zalewającą mu oczy. Lewa ręka odmówła
posłuszeństwa, a z tym Kaido się jeszcze nie spotkał. Panikował, nie mogąc
zebrać myśli, a aura Białobrodego coraz bardziej przytłaczała. Imperator był
wściekły i ciężko było zrozumieć, jak morze nie umykało przed tą złością. Deski
pokładu ostrzegawczo trzeszczały, złamane maszty dryfowały, ciągnąc za sobą białe
płaty żagli, a mielizna skutecznie uniemożliwiała okrętowi Kaido podpłynięcie
po swojego kapitana. Wiedział, że to do Edwarda należy decyzja czy wykończyć
przeciwnika, czy też darować mu życie, lecz nie spodziewał się, by Imperator
był w nastroju na okazywanie łaski.
Obserwująca
to z pokładu Moby Dicka Rida nie mogła uwierzyć, jak dwaj piraci byli w stanie
utrzymać równowagę, gdy fale z taką zawziętością tłukły się o kadłub. Na niebie
kotłowały się chmury, zwiastując sztorm, gdzieś w oddali zahuczał grzmot, a kobieta nie mogła oderwać oczu od toczącej się niesamowitej walki, przez którą powietrze zrobiło się ciężkie.
Młody,
niedoświadczony pirat nie mógł mieć pojęcia, jaką faktyczną mocą operuje
człowiek, którzy mierzył się z Królem Piratów. Przez moment wydawało mu się, że
zdoła uciec, że wprowadzi Edwarda w błąd i go zmęczy, bo Imperator od dłuższej
chwili stał, mając za plecami Moby’ego. Lecz w chwili, gdy Newgate wziął zamach,
a ostrze bisento zapłonęło białym światłem, Kaido wiedział, że się przeliczył.
-
Halabarda Rakshasy!
Świat
się skończył.
— ...Tak,
moja mała, i wtedy tata nauczy cię walczyć. Musisz tylko stanąć na tych małych
nóżynach. Marco pokaże ci jak latać, a Vista zrobi z ciebie najlepszego
szermierza, tak żeby nikt nie zrobił ci krzywdy... — perorował Edward niskim,
zmęczonym głosem, gdy Lerena – wreszcie nakarmiona i przebrana –
odpoczywała na jego rękach. Oboje potrzebowali snu po wyczerpującym dniu.
Kapitan powziął decyzję zatrzymania się na wyspie Drewnianych Rąk, będącej na
trasie na Turmalin, lecz nie zdradził nikomu w jakim celu. Cztery dywizje z
Juniora płynęły teraz na statku-matce, a dziób w dziób szedł „Imperator”,
bowiem Ed nie zamierzał użerać się z kolejnymi piratami i wolał dmuchać na
zimne.
Z
kolei Lerena wcale nie zamierzała iść spać, dopóki nie posiedziała chwilę na
kolanach Marco, nie podokuczała Thachowi i nie została obejrzana przez
pozostałą część załogi. Ze zrozumieniem przyjmowała zachwyty nad swoimi błękitnymi oczyma i okrzyki, gdy była łaskawa postawić kilka kroków. Zrobiła to zresztą
tylko dlatego, że kapitan usilnie ją namawiał.
—
Staruszku — Vista Kwieciste Ostrze, jeden z najlepszych szermierzy świata,
którego wąsy bardzo absorbowały małą, siedział po lewej stronie Imperatora i ze
zdumieniem zauważył, że dziecko reaguje na głos kapitana i za każdym razem, gdy
ten poprawiał się w fotelu, Lerena natychmiast zwracała na niego całą uwagę — a
dlaczego by jej nie zatrzymać? Wiem, że dziecko na pirackim okręci to wyzwanie,
ale wygląda na to, że się przyzwyczaiła.
Ty zresztą także.
Pod
pokładem, w mesie, synowie Eda odpoczywali i ze śmiechem opowiadali sobie o
wydarzeniech minionego dnia. Kapitan, który wysłuchał tych relacji co najmniej
dziecięć razy uznał, że tylko głupota Kaido skłoniła go do wystąpienia przeciw
Imperatorowi, jednak w głębi duszy wiedział, że to tylko jeden z wielu, którzy
przyjdą po jego głowę, a także po jego synów.
— Jest
u nas już siedem dni — odezwał się Ed najcichszym głosem, na jaki potrafił się
zdobyć — a rządzi całą załogą. Lecz największą rzecz dokazała z Namurem.
—
O czym mówisz, Staruszku?
—
Podjęła się jego rekonwalescencji. Zrozumiesz, gdy zobaczysz ich razem, to
naprawdę niezwykły widok. Marco — Edward zobaczył kapitana Pierwszej Dywizji
wychodzącego z mesy — zabierz Lerenę
Zafirę, już czas, by odpoczęła.
— I
by dała odpocząć nam wszystkim, yoi. Dziwię się, że jej dzisiejszy wrzask nie
odwrócił twojej uwagi od Kaido, nie była zadowolona z twojej nieobecności.
—
Mówiłem, że mała despotka — odezwał się Ed do Visty, nie kryjąc dumy w głosie.
Wyspa
Drewnianych Rąk była usytuowana niedaleko Calm Belt – Pasa Ciszy, bardzo
niebezpiecznego dla marynarzy nieumiejących poruszać się po nim. Słynęła z
wyrobów drewnianych, stąd też wzięła się jej nazwa, i z doskonałych cieśli.
Marco
domyślał się, że kapitan chce zbudować nowy statek w zastępstwo Juniora, gdy
więc przybili do portu w Hanamachi był gotów ruszyć do cechu rzemieślników z
czymś około czterech milionów berri. Kiedy ogłosił to ojcu, usłyszał w odpowiedzi
śmiech.
— Niech
Thach, Sewilla i Raban idą z damami do miasta, Lerena Zafira potrzebuje nowych
ubrań i zabawek. Thach ma się o to zatroszczyć — wydał rozkaz, zszedł z trapu i gestem nakazał Marco iść z sobą.
Załoga
dostała wychodne z zastrzeżeniem, by zjawili się wieczorem w porcie, jako że
kapitan miał kilka rzeczy do obwieszczenia. Rida i Lerena z radością oddały się
buszowaniu po sklepach – ta pierwsza bo nigdy nie widziała podobnych rękodzieł
na Bethesdzie, druga bo spełniano każdą jej zachciankę.
Thach
zauważył, że mijane dziewczyny patrzyły na niego zauroczone, gdy bawił Lerenę,
więc stanowczo zabronił nosić jej komukolwiek innemu – poświęcił dla tego celu
swoją bezcenną żółtą apaszkę.
Gdy
wieczorem stawili się na wezwanie kapitana, Moby pękał w szwach i tylko cud
utrzymywał go w porcie. Edward siedział w fotelu i zadowoleniem pił piwo
podarowane mu przez mieszkańców podczas jego nieobecności na statku. Załoga
wydawał się świętować, tylko nie było wiadomo co dokładnie – pokonanie Kaido,
dotarcie do celu czy to, że Fossa wygrał z Vistą, Izumo i Namurem w Kosę.
Kapitan
przywitał Ridę i jej małą podopieczną, zapytał o sprawunki, jakby nie
dostrzegał wysłanej z nimi eskorty, upychającej torby w kajucie.
—
Obawiam się, że nasz rejs na Turmalin przeciągnie się w czasie — powiedział
wreszcie i wyprostował się w fotelu. — Incydent z Kaido nie może się powtórzyć!
Jako kapitan wziąłem na siebie odpowiedzialność i rozdzieliłem załogę na trzy
statki! Konsekwencje tej decyzji będą mnie prześladować do końca życia –
straciliśmy wielu ludzi!
Załoga
słuchała w milczeniu i choć nikt nie śmiał przerwać ojcu, bardzo chcieli
zaprzeczyć i prosić, by nie brał winy na siebie.
—
Dlatego od jutra rozpocznie się budowa jednego statku, który pomieści całą
naszą rodzinę, abym już nigdy nie musiał zostawiać was samych!
Zarządził,
wzbudzając w tym podszyta konsternacją radość. Budowa tak ogromnego statku
musiałaby zająć co najmniej kilka miesięcy, więc natychmiast pojawiły się
pytania o tymczasową bazę Imperatora, który odpowiedział krótko „tu”. Następnie
Edward wydał pozwolenie by uczcić Moby Dicka i Imperatora, co było równoznaczne
z całonocnym piciem.
Rida
zdecydowała, że Lerenie wystarczy wrażeń jak na jeden dzień i planowała znieść
ją z pokładu i położyć, póki świętowanie nie zaczęło się na dobre, lecz nim
wróciła do kajuty nastąpiło rytualne życzenie dobrej nocy. Imperator wziął Lerenę
na ręcę i zamarł w pół ruchu.
—
Tata — zakwiliła dziewczynka i wierzgnęła nogami.
Edward
spił się tamtej nocy błogo i hałaśliwie.
Ram pam pam, rozdział mam.
Ogólnie należałoby rzecz wyjaśnić, bo jest spory rozrzut czasowy między rozdziałami z Kamykiem, a tymi z Lereną. Kamyk przypływa na Goa około osiem lat po śmierci Rogera, zaś wydarzenia na Moby Dicku rozgrywają się jedynie trzy lata później. To tak żebyśmy później nie mieli niejasności.
Rozdział szósty planuję na szesnastego, żeby mieć kilka dni w zapasie, ale spróbuję wyrobić się wcześniej.
Yup. Ogólnie wzięłam się trochę w karby i pracuję nad swoją słownością, jak widać, tylko jak tak wrzucam rozdział i go przeglądam na blogu to tak myślę nad nowym szablonem. Ale jak zwykle Rhan jest lewa z grafiki, będzie trzeba poprosić kogoś o pomoc.
I na koniec standardowe pytanie; znaleźliście jakieś błędy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz